Materiał partnera
Dzięki śmiało dysponowanym przez samorząd unijnym funduszom Gdynia na początku XXI wieku przeżyła prawdziwy renesans. Bez tych pieniędzy nie dałoby się dojeżdżać do portu, który dał miastu początek.
Polska stanowi pewien fenomen w Unii Europejskiej. Mimo ostatnich ośmiu lat rządów partii, która nie należy do pierwszej ligi euroentuzjastów, poparcie Polaków dla obecności w zjednoczonej Europie jest na kontynencie wyjątkowe. W najnowszym sondażu pracowni Opinia24 dla radia TOK FM zadowolenie z obecności Polski w UE wyraziło 80 proc. rodaków, a chęć udziału w wyborach do Europarlamentu deklaruje 81 proc. Aż 88 proc. ankietowanych uważa te wybory za „bardzo ważne” i „ważne”. Ale diabeł tkwi w szczegółach. Tak znaczny euroentuzjazm nie oznacza, że zgadzamy się jednomyślnie z polityką prowadzoną przez Brukselę (choćby w sprawie migrantów), zacieśnianiem integracji czy wprowadzeniem eurowaluty. Skąd więc takie poparcie dla UE? Czy można zaryzykować tezę, że z portfela?
Cywilizacyjny skok na miarę Małysza
Trudno się dziwić merkantylnemu postrzeganiu korzyści płynących z obecności w Unii. Po dekadach klepania peerelowskiej biedy, terapii szokowej czasu reform gospodarczych oraz kryzysie i rosnącym bezrobociu przełomu lat 90. i 2000. rok 2004 otworzył przed nami europejski rynek pracy i odkręcił kurek z funduszami. A Polacy widzą i liczą dobrze. Tablice informujące o dofinansowaniu inwestycji ze środków europejskich zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu, a przedstawione na nich liczby dowodzą, że bez nich polski skok cywilizacyjny nie byłby na miarę Adama Małysza, którego rozwój kariery zbiegł się z pompowaniem do Polski unijnej kasy.
Władze miasta wydały setki milionów złotych na rozwój ekologicznego transportu publicznego