Rekord życiowy na 400 m w hali już jest. Sezon zimowy należał do pani. Życiówki na 60 i 200 m, najlepszy w historii polskiej lekkoatletyki rezultat na 300 m, była pani również liderką list na 200 m…
To dodaje mi odwagi i optymizmu. Pokazuje, że mam możliwości.
Znakomite wyniki jak na dziewczynę po przejściach. Dwa lata temu postanowiła pani podzielić się z opinią publiczną informacją, że od dzieciństwa zmaga się z chorobą autoimmunologiczną, która daje o sobie znać co jakiś czas i objawia się okresową utratą włosów. Poczuła pani ulgę?
To, że się z tym pogodziłam, zaakceptowałam i wyszłam z tym do ludzi, spowodowało, że jest mi teraz łatwiej. Zrzuciłam z siebie ciężar. Dzięki temu, że nie muszę się już ukrywać ze swoją chorobą, stałam się lżejsza. Nie będzie na razie cudownego uzdrowienia, bo nikt jeszcze nie znalazł odpowiedzi, skąd się to bierze i jak to leczyć. Ale czy w związku z tym mam siedzieć i płakać? Brak włosów nie ma wpływu na to, jak żyję. Mogę robić wszystko. Pisze do mnie sporo dziewczyn, które mają z tym problem: zamykają się w sobie, uważają, że to koniec świata. To nie jest wyjście. Stres uaktywnia chorobę, dlatego chciałam zaapelować, żeby cieszyły się życiem. Zdaję sobie sprawę, że to trudne, ale możliwe.
Dziś już, nosząc na głowie chustę, nie musi się pani mierzyć z pytaniami, czy przeszła pani na islam…
Kiedy usłyszałam to po raz pierwszy, zrobiło mi się przykro. Ale spokojnie wszystko tłumaczyłam. Im więcej takich rozmów przeprowadzałam, tym bardziej się oswajałam. Na dziwne spojrzenia odpowiadałam uśmiechem. Rozumiem, że to silniejsze od ludzi. Gdy chodziłam w Polsce w turbanie, niektórzy zaczynali do mnie mówić po angielsku, bo mam ciemniejszą karnację.
Chciała pani nawet zająć się z koleżanką produkcją takich chust…
Myślałyśmy o tym z Ulą Bhebhe (płotkarka – przyp. red.). Jeździłyśmy po sklepach, kupowałyśmy tkaniny, zaczęłyśmy szyć, ale okazało się, że trudno jest nam zdobyć materiał, jaki byśmy chciały, we wzory, jakie nam się podobały. Nadruki byłoby zrobić ciężko, więc musiałoby to być tkane. Zbyt kosztowne i czasochłonne zajęcie, dlatego pomysł poszedł na razie na półkę. Nie wszyscy chcą nosić peruki, a sama dobrze wiem, jak trudno jest znaleźć odpowiednią chustę. Mam teraz ich w domu z 50 albo 60, z czego założyłam pewnie cztery albo pięć (śmiech).
Więcej chust niż butów?
Zależy jakich butów… Sportowych mam jednak więcej. Ale na co dzień wystarczy mi kilka porządnych par. Nie jestem z tych kobiet, co mają półki uginające się od obuwia.
Fakt, że zakładała pani chustę czy turban na głowę, bywał w niektórych sytuacjach uciążliwy, np. podczas kontroli na lotnisku?
Tylko w Polsce. Wiem, że to względy bezpieczeństwa, ale zdarzyło się kilka sytuacji, których sprowokowanie nie było obowiązkiem celników. Kiedy stoisz w kolejce, a za tobą jest 15 obcych osób, nie masz ochoty na głos zwierzać się funkcjonariuszowi, czy turban jest z powodu raka czy z innego powodu.
Kiedy dowiedziała się pani o chorobie?
Pierwsze objawy pojawiły się w przedszkolu. Od tego czasu choroba przypomina o sobie raz na kilka lat. To sprawia, że są momenty, gdy człowiek o niej w ogóle zapomina. Trzeba o siebie dbać, uważać na dietę, nie przejmować się. I cieszyć się życiem.
Dziś już podobno jest pani w stanie z choroby żartować…
Czemu mam cały czas mówić o niej na poważnie? Lubię takie sarkastyczne podejście. Wiadomo, że jak ktoś przekroczy granicę dobrego smaku i trafi na mój słabszy dzień, zrobi mi się przykro. Ale jeśli wszystko jest utrzymane w dobrym tonie, to nie ma problemu.
Nadal planuje pani zakończyć karierę po igrzyskach w Tokio?
Na pewno będę chciała zrobić sobie przerwę, żeby założyć rodzinę. Wtedy się zastanowię, co dalej. Obserwowałam swoje koleżanki, które wracały do sportu po urodzeniu dziecka, i już wiem, że to nie takie łatwe. Miałam wrażenie, że nie były w pełni ani matkami, ani lekkoatletkami. Wolałabym tego uniknąć.
Rozważa pani powrót na studia?
Na AWF poszłam, bo tak zrobiła większość moich znajomych. W ciągu pół roku zorientowałam się, że to nie jest coś, co by mnie interesowało. Studia miały mi pomagać w karierze, a okazało się, że były wielką przeszkodą, bo wykładowcy na warszawskiej AWF są bardzo wymagający. Po pierwszym semestrze zrezygnowałam. Przez dwa lata studiowałam psychologię w zarządzaniu na Akademii Leona Koźmińskiego. Dopiero tam zrozumiałam, że można jednocześnie studiować i uprawiać zawodowo sport. Ze względu na intensywne starty musiałam jednak przerwać naukę. Nie wiem, czy wrócę na uczelnię. Zdaję sobie sprawę, że dyplom przydaje się w życiu, ale mam kilka innych pomysłów.
Podobno myśli pani o dołączeniu do świata dziennikarskiego?
Prowadziłam już raz sportową audycję w Radiu Gdańsk razem z panem Włodkiem Machnikowskim. Bardzo mi się to spodobało. Nawet kilka osób powiedziało mi, że mam radiowy głos. Rozczarowałam się jednak, gdy się dowiedziałam, że to nie prowadzący wybiera i puszcza piosenki. Słucham dużo różnej muzyki i wydaje mi się, że nie mogłabym bez niej żyć. Myślałam, że będzie fajnie to połączyć z rozmowami z ciekawymi ludźmi. Ale to mnie nie zniechęciło.
W takim razie zapraszam do naszego świata, ale uprzedzam, że w mediach głęboki kryzys…
Ostatnio zasmakowałam życia za granicą. Po powrocie nachodzi człowieka refleksja, czy gdzie indziej nie byłoby łatwiej…
Anna Kiełbasińska, 27 lat, lekkoatletka. Rodowita warszawianka, od kilku lat mieszka i trenuje w Sopocie. Olimpijka z Londynu i Rio. Startowała tam w biegach na 200 m, odpadła w eliminacjach. Młodzieżowa mistrzyni Europy na tym dystansie (2011), brązowa medalistka na 100 m. Zdobywała też medale na mistrzostwach Europy juniorów (srebro w sztafecie 4×100 m i brąz na 200 m w 2009 r.) oraz Światowych Wojskowych Igrzyskach Sportowych (srebro na 200 m w 2015 r.). Służy w Siłach Powietrznych RP w jednostce w Krzesinach.