Pandemia trwa już niestety drugi rok. Pozytywną wiadomością jest jednak to, że każdy kolejny dzień przybliża nas do jej końca. Tym niemniej, przez cały czas jej trwania Covid-19 pozbawił nas poczucia bezpieczeństwa praktycznie w każdym z jego wymiarów (zdrowotnym, materialnym, społecznym, psychologicznym). Pogłębił poczucie lęku i niepewności, ograniczył kontakty – uogólniając, znacznie obniżył jakość naszego życia. Dotyczy to szczególnie obszarów miejskich, w których mieszka ponad 60 proc. Polaków.
Miasta są miejscami największej koncentracji ludzi. Są centrami gospodarczymi, społecznymi i kulturalnymi. Tylko siedem największych miast Polski – Warszawa, Poznań, Wrocław, Kraków, Łódź, metropolia Śląska i Trójmiasto – wypracowuje łącznie ponad 45 proc. polskiego PKB. To z kolei powoduje, że wielkie miasta rozwijają się najbardziej dynamicznie. Ale z tych samych powodów, dla których miasta stają się liderami rozwoju, są najbardziej doświadczane przez kryzys pandemiczny. Natężenie wykrytych zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2 w dużych miastach jest najwyższe. Zatem to mieszkańcy miast ponoszą wysokie koszty kryzysu, są zmuszeni do ograniczania swoich aktywności w niemal każdym przejawie życia społecznego.
Nasuwa się więc pytanie o przyszłość miast. Jak popandemiczna normalność może wpłynąć na kształt miast? Czy przyniesie nam koniec znanej dotychczas przestrzeni miejskiej? Jakie wywoła skutki w przyszłych sposobach funkcjonowania miast? Zakładamy przecież, że pandemia minie, a kolejne tego typu zjawisko (określone przez Nassima Taleba mianem czarnego łabędzia) być może się pojawi, ale w dalszej, nieokreślonej perspektywie.
Będzie jak dawniej
Możemy założyć dwie postcovidowe ścieżki zmian. Pierwsza – realistyczna – że pandemia się skończy i wszystko wróci do poprzedniego stanu, czyli niewiele się zmieni. To znaczy, że procesy urbanizacyjne będą postępować nadal i liczba mieszkańców miast będzie wzrastać. Jednocześnie ruchom dośrodkowym do miast będą towarzyszyć w równym stopniu siły odśrodkowe – suburbanizacja. Tzn. coraz więcej ludzi będzie uciekało z miast, wyludniając śródmieścia, by zamieszkać na przedmieściach.
O ile z indywidualnego punktu widzenia zjawisko to każdy będzie oceniał pozytywnie (własny domek, własny kawałek trawnika i większa prywatna przestrzeń), o tyle ocena ogólnospołeczna procesów suburbanizacyjnych jest, przynajmniej w niektórych aspektach, negatywna. Procesy spontanicznego rozlewania się miast (urban sprawl) są kosztowne. Obszary, na których się to odbywa, powiększają się nadmiernie, w sposób niekiedy niekontrolowany. Według kalkulacji Polskiej Akademii Nauk koszt suburbanizacji to ponad 80 mld zł rocznie. To koszty poniesione na transport, dowiązanie infrastruktury technicznej, wykup nieruchomości, odszkodowania, sporządzanie prognoz skutków finansowych itp. Wskazana kwota to ponad cztery razy więcej niż roczny budżet stolicy i około jedna piąta budżetu kraju. Warto się zastanowić, co można by z tymi pieniędzmi zrobić, jeśli mielibyśmy je wydać w miastach, a nie obsługując ucieczkę z nich.