Jak z pani perspektywy działa system stref wyznaczonych w walce z koronawirusem? Ruda Śląska trafiła do czerwonej strefy, teraz wraca do żółtej.
Gdy jeszcze obowiązywały rygory strefy czerwonej, noszenie maseczek np. na terenach zielonych czy w parkach, gdzie nie ma tłumów, było to bardzo uciążliwe. Zwłaszcza w upały. Poza tym miasto działa jednak normalnie. Pewne niedogodności wynikają jedynie z ograniczenia liczby osób w kinach i siłowniach, które pierwotnie w ogóle miały być zamknięte, ale dzięki licznym interwencjom udało się tego uniknąć.
W przypadku Rudy Śląskiej tak duży wzrost zakażeń to efekt masowego testowania górników. Myślę, że gdyby w innych rejonach Polski przeprowadzić tak szerokie badania, jak u nas, to też byłoby bardzo wielu zakażonych. W Rudzie Śląskiej wprowadziliśmy bardzo ostre reżimy sanitarne dla jednostek miejskich, przede wszystkim do domów pomocy społecznej, placówek opiekuńczo-wychowawczych i szpitala. W związku z tym, poza kopalniami, w pozostałych częściach miasta tych zachorowań jest stosunkowo niewiele. Nie organizujemy imprez miejskich, nie został też otwarty letni basen, bo trudno by było na tak małej powierzchni zachować odstępy i limity osób. Teraz pracujemy nad siecią szkół, tak by dzieci – w miarę bezpiecznie – wróciły do szkoły.
Do szkół jeszcze wrócimy, ale co do tych stref – czy wiedziała pani wcześniej, że Ruda Śląska trafi do strefy?
Nie, dowiedzieliśmy się z konferencji prasowej ministra. Ubolewam, że rząd nie konsultuje pewnych decyzji z samorządami. Połączone wysiłki dałyby lepszy efekt. Ostatecznie z niektórych rzeczy później się wycofano, np. z całkowitego zamknięcia kin i siłowni. Trzeba pamiętać, że Ruda Śląska leży w centrum metropolii. Ja z mojego miejsca zamieszkania mam pięć minut piechotą do sąsiednich Świętochłowic, do Bytomia – ok. 10 minut, ale już do niektórych innych dzielnic Rudy Śląskiej znacznie dalej. Dlatego granica miasta nie jest w tym przypadku najlepszym wyznacznikiem stref.