Jerzy Buzek: Zohydzanie Polakom Zielonego Ładu to cynizm

Fundusze europejskie, wbrew obiegowej opinii, pełnią jedynie funkcję pomocniczą – mówi „Rz” Jerzy Buzek. Według niego korzyści z udziału w jednolitym rynku są co najmniej trzykrotnie większe.

Publikacja: 29.03.2024 10:23

Jerzy Buzek, były premier RP

Jerzy Buzek, były premier RP

Foto: mat. pras.

Czy wyobraża pan sobie polskie miasta bez unijnych funduszy?

Nie muszę sobie tego wyobrażać – ja to bardzo dobrze pamiętam. Żałuję jednak, że nie ma takiej symulacji, choć pewnie sztuczna inteligencja łatwo przyszłaby nam tu z pomocą. Taki widok byłby dobitną odpowiedzią na sączący się z różnych źródeł eurosceptyczny przekaz. Dzisiejsi 20-latkowie nie znają, a 30-latkowie właściwie nie pamiętają innej Polski niż ta w Unii Europejskiej. A zarówno duże, średnie i małe miasta, jak i polska wieś, przeszły w ciągu tych 20 lat ogromną przemianę.

Pamiętamy zapyziałe dworce, nieoświetlone chodniki, braki w połączeniach komunikacyjnych, smętne budynki, zdewastowaną infrastrukturę sportową, brak zieleni, rzeki przypominające bardziej ścieki i ogólnie panującą siermiężność, z której powoli już pod koniec lat 90. wychodziliśmy. Ale prawdziwe przyspieszenie przyszło za członkostwa w UE. Same samorządy zainwestowały niemal 200 mld zł, co najmniej drugie tyle przeszło bezpośrednio do spółek związanych z samorządami. To w sumie ok. 400 mld zł.

Które z tych dziesiątek inwestycji realizowanych przez polskie miasta i regiony uważa pan za najistotniejsze? Czy mówimy o drogach, czy o ochronie środowiska, czy jeszcze innej dziedzinie?

Nie stopniowałbym tu, bo wszystkie inwestycje spełniające potrzeby mieszkańców były i są kluczowe. Oczywiście, że drogi, mosty, obwodnice czy nowoczesny, wygodny transport kolejowy są szalenie ważne: Polki i Polacy są aktywni i mobilni, a niewydolność w komunikacji – spóźniony wiele godzin pociąg czy dziurawa albo zakorkowana droga – przekłada się w ich oczach na niewydolność państwa. Inwestycje w ochronę środowiska i transformację energetyczną są również niezwykle istotne – mówię to jako człowiek, który sam się tym w Parlamencie Europejskim od 20 lat zajmuje.

Bądźmy też jednak szczerzy – kolejne rządy działały tutaj poniżej ambicji, dopiero teraz ma to się szansę wreszcie zmienić. Ogromnie zasiliły nas pieniądze dla rolników i małych oraz średnich firm. Pamiętajmy przy tym, że fundusze europejskie, wbrew obiegowej opinii, pełnią jedynie funkcję pomocniczą; korzyści z udziału w jednolitym rynku są co najmniej trzykrotnie większe.

Czytaj więcej

Wojciech Szczurek, prezydent Gdyni: To była najtrudniejsza kadencja

No właśnie, w związku z tym kolejne pytanie. Czy te inwestycje przynoszą trwały skok rozwojowy? Chodnik, plac zabaw dla dzieci, to jest miłe, fajne, ale rozwojowo, co z tego wynika?

Gdyby nie te inwestycje, takie miasteczka by opustoszały, a więc zamarłaby w nich gospodarka. Ważne są proporcje. Przez lata powtarzałem: mniej betonu, więcej polskich innowacji, bo w pierwszych latach rzeczywiście zachłysnęliśmy się trochę budową chociażby aquaparków. Najlepiej wydane pieniądze to takie, które wygenerują kolejne środki, czyli takie, które napędzą lokalny biznes i przemysł, pomogą stworzyć nowe, atrakcyjne miejsca pracy, dadzą ofertę edukacyjną odpowiadającą potrzebom naszych czasów.

To zresztą widać bardzo dobrze w ogólnopolskim Rankingu Samorządów organizowanym przez „Rzeczpospolitą”. W różnych okresach mieliśmy różny sposób punktowania działalności samorządów. Na początku były to inwestycje komunalne – często mówimy podziemne, bo głównie wodno-kanalizacyjne – a także drogowe. Potem ulice, chodniki, transport publiczny. Niezwykle istotne było przygotowanie terenów pod inwestycje przemysłowe. Ostatnio była wielka pula inwestycji społeczno-kulturalnych. Te pierwsze inwestycje związane były zatem z naturalną wygodą dla mieszkańców: czysta woda, podłączenie do kanalizacji, oczyszczanie ścieków, wywóz śmieci. Doganialiśmy resztę Europy w takich najbardziej podstawowych, egzystencjalnych sprawach. A te ostanie – to już budowa nowych domów kultury, rekreacja, wielkie nakłady na edukację. One idą w kierunku poprawy jakości czy nawet urody życia.

W ostatnich latach często podnosił pan argument finansowego podduszania samorządów. Jak według pana powinno wyglądać zdrowe uposażanie regionów, tak by mogły spełniać swoją funkcję?

Do niedawna mieliśmy rządowy program inwestycji strategicznych, który był planem wspierania Polski lokalnej. Nazwa „inwestycje strategiczne” to było oczywiste nadużycie – nierzadko były one „strategiczne” głównie z punktu widzenia interesu wyborczego ówczesnej władzy. Im większe poparcie dla PiS, tym większa była szansa na pozyskanie tych środków. Druga sprawa: doposażanie Polski lokalnej nie może odbywać się kosztem części samorządów i zabierania im pieniędzy – a tak było w tamtym programie! Pewność finansowania – jej odporność na polityczne zmiany – to fundament samorządów.

W 2001 roku mój rząd przygotował nową ustawę o finansowaniu samorządów. I tam było zapisane, że nie można zlecać im nowych zadań bez zapewnienia im na to pieniędzy. Przygotowaliśmy też wtedy ustawę reprywatyzacyjną, która miała dać samorządom pewność co do majątków. Obie ustawy zostały zawetowane przez prezydenta Kwaśniewskiego. Warto byłoby do nich wrócić.

A co by pan powiedział o innych efektach, poza finansowymi, obecności samorządów w UE?

Samorządność zyskała ogromnie: otworzyły się nowe możliwości, partnerstwa, wymiana doświadczeń – to wszystko było bezcenne. Ucząc się od najlepszych – a proszę pamiętać, że wzorem były dla nas samorządy skandynawskie – znacząco podnieśliśmy u siebie jakość zarządzania. Wyeliminowaliśmy korupcję jako zjawisko powszechne. Mam przekonanie, że na poziomie samorządów mamy całą rzeszę ludzi przygotowanych do sprawnego zarządzania. I teraz to nasze polskie regiony, miasta i wsie mogą stanowić wzór dla innych w UE, choćby w absorpcji funduszy unijnych. Uważa się, że my robimy to bardzo dobrze. Współpraca samorządów na wszystkich trzech szczeblach jest tu wzorowa.

Czytaj więcej

Rafał Bruski, prezydent Bydgoszczy: Ten rząd traktuje samorządy po partnersku

Mimo tego spektakularnego skoku cywilizacyjnego rozwarstwienie w rozwoju między regionami pozostaje duże. A przecież celem unijnych funduszy powinna być konwergencja. Czy źle ustawiono priorytety finansowania?

Rozróżniłbym dwa rodzaje takich dysproporcji. Wewnątrzwojewódzki – tutaj decyzje marszałka powinny prowadzić do tego, żeby dofinansowywać te obszary, które są zapóźnione. Bo poziom regionu powinno się oceniać poprzez najsłabsze jego części. Druga sprawa to zróżnicowanie między regionami. To w jakimś sensie jest zadanie władz centralnych, żeby tak rozdzielać fundusze, aby dofinansowywać te słabsze regiony. I mamy takie zróżnicowane dofinansowanie, choćby program Polski Wschodniej. Ale to wydaje się ciągle niewystarczające.

Dlaczego?

Problem polega na tym, że jeśli region mniej rozwinięty wzrósł z 50 do 60, a ten dużo lepiej rozwinięty z 200 do 220, to widzimy, że ten pierwszy rósł znacznie szybciej – 20 proc. w porównaniu z 10 proc. tego drugiego. Ale w rezultacie różnica między 220 a 60 jest większa, niż była między 200 a 50. Czyli słabsze rozwijają się szybciej, niemniej różnice nadal rosną. Musimy więc dbać o to, żeby w różny sposób utrzymać silną dynamikę wzrostu. Pytanie, kiedy nam się to uda – zwłaszcza że to są często wielowiekowe zapóźnienia.

Przejdźmy do Zielonego Ładu, który jest dziś głównym programem rozwojowym UE. To wielkie inwestycje na poziomie centralnym, ale uwzględnia też zróżnicowanie regionalne, choćby poprzez Fundusz na rzecz Sprawiedliwej Transformacji, którego pan był pomysłodawcą. Jak ten Zielony Ład wpłynie na polskie samorządy?

Polska ma szczególnie obfite finansowanie, jeśli chodzi o przemiany związane z Europejskim Zielonym Ładem, i najlepszym tego przykładem jest Fundusz na rzecz Sprawiedliwej Transformacji. To program pomyślany właśnie z myślą o potrzebach regionów, takich jak województwo śląskie. Gdy zapraszałem do Katowic, Bytomia, Zabrza kolejnych komisarzy UE, tłumaczyłem, że jak będą dodatkowe pieniądze dla regionu i jego mieszkańców na pokonanie konkretnych wyzwań, to łatwiej będzie iść do przodu z całą transformacją.

Finansowanie – żeby było skuteczne – musi być sensownie ukierunkowane. Minimum 30 proc. mamy wydać na transformację energetyczną i 20 proc. – na cyfryzację. To dotyczy wszystkich dziedzin, od polityki rolnej po przemysłową, od finansowania działań na rzecz młodzieży po wspieranie przedsiębiorczości. To ogólna logika unijnego budżetu na lata 2021–2027.

Czyli po wszystkich etapach, o których pan mówił wcześniej – najpierw inwestycje komunalne, potem drogowe, potem społeczno-kulturalne – teraz przychodzi czas na inwestycje zielone i cyfrowe?

To nie jest tak, że wcześniej tych zielonych i cyfrowych inwestycji w ogóle nie było. Dla mnie zagrożeniem jest to, że Polska jest na szarym końcu w tych przemianach – mówię głównie o energetyce. Piętnaście lat temu upominałem się na scenie europejskiej, żeby tempo przemian nie było zbyt szybkie. Z jednej strony tu, w kraju, bardzo broniłem transformacji – wtedy jeszcze nie mówiliśmy o Zielonym Ładzie – ale byłem tym bardziej hamującym głosem w różnych komisjach w PE, bo zdawałem sobie sprawę, że potrzebujemy czasu, że to pewien proces, i musimy mieć zrozumienie i poparcie obywateli. Byli wtedy ze mną Hiszpanie, Włosi, Estończycy, Czesi, Rumuni, Bułgarzy. Tylko że właściwie wszystkie te państwa poszły do przodu. Jesteśmy dziś ostatnim krajem, który oczekuje takiego wyhamowania.

W których obszarach jesteśmy najbardziej zapóźnieni?

Choćby w górnictwie węgla kamiennego. Ale to wpływa mocno na inne sektory gospodarki – nawet te najbardziej nowoczesne. Firmy czy inwestorzy coraz częściej pytają bowiem o tak zwany ślad węglowy czy środowiskowy danego produktu – jeśli jest zbyt wysoki, kupują albo budują fabrykę gdzie indziej. Polska to lider w produkcji autobusów elektrycznych czy baterii do samochodów elektrycznych – ale jeśli do ich wytwarzania nadal wykorzystywany będzie prąd z węgla, możemy zacząć tracić coraz więcej klientów. Dziś o tym, czy towar jest ekologiczny, świadczy bowiem nie tylko sposób jego wykorzystywania, ale też produkcji. Dlatego transformacja energetyczna to nie jest czyjś wymysł czy kaprys – to naprawdę gospodarcze „być albo nie być” Polski.

Czytaj więcej

Nie wydawać funduszy z KPO za wszelką cenę

Nie boi się pan jednak, że będzie negatywna reakcja i może to zniechęcić Polaków do UE?

Spodziewam się tego, i wcale mnie to nie dziwi. Przez osiem lat lała się w mediach rządowych fałszywa narracja Zjednoczonej Prawicy. Z jednej strony zgodzili się na wszystkie najważniejsze rozwiązania klimatyczne – porozumienie paryskie, podniesienie celu redukcji emisji gazów cieplarnianych na 2030 r. z 40 proc. do minimum 55 proc., neutralność klimatyczną UE, a z drugiej strony – organizowali za pieniądze państwowych spółek skandaliczne i kłamliwe kampanie propagandowe, jak sławetna żarówkowa próbująca obarczać Unię winą za – faktycznie niezwykle wysokie – rachunki za energię Polek i Polaków. Jednocześnie na szczycie Rady Europejskiej – z sobie tylko znanych powodów – Mateusz Morawiecki zgodził się na przykład na ponaddwukrotne zmniejszenie środków z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji dla Polski. Kto bogatemu zabroni, powie ktoś, ale jednak 20 mld zł nie trafi do mieszkanek i mieszkańców polskich regionów górniczych, takich jak Śląsk i Zagłębie.

A czy coś w Europejskim Zielonym Ładzie można jeszcze zmienić?

Na pewno w miejscach, gdzie powoduje on napięcia, należy go skorygować – jednak bez osłabiania efektu końcowego. Komisja Europejska już ogłosiła szerokie konsultacje. Być może nieco spóźnione, ale trzeba pamiętać, że zaraz po ogłoszeniu Europejskiego Zielonego Ładu wybuchła pandemia Covid-19 i kryzys z niej wynikający, a potem – zaczęła się pełnoskalowa rosyjska wojna w Ukrainie. Czy mamy czasowo odejść od niektórych rozwiązań? Na pewno trzeba tłumaczyć obywatelom, co robimy, jak i dlaczego; pokazać, że Zielony Ład to nie jest jakaś wydumana ideologia urzędników z Brukseli, a czysty pragmatyzm ukierunkowany na walkę ze smogiem, obniżanie rachunków za energię, rewitalizację terenów pokopalnianych czy nowe, przyszłościowe miejsca pracy.

Wierzy pan, że uda się utrzymać, a często odzyskać zaufanie opinii publicznej do tych zmian?

Zaczęliśmy od samorządów. Obchodzimy właśnie 25-lecie reformy samorządowej, którą przeprowadzał mój rząd. Z tej okazji objechałem nie tylko niemal każdy powiat i gminę w moim województwie śląskim, ale i wszystkie polskie regiony – i widzę, jakiego cywilizacyjnego skoku dokonaliśmy. Podchodzę z pokorą do wszystkich obaw związanych z Zielonym Ładem, nigdy nie traktowałem go jako dogmatu, ale wszędzie słyszę od mieszkanek i mieszkańców, że Polki i Polacy chcą dobrobytu odpowiedzialnego, nieszkodzącego ich zdrowiu, przyrodzie i przyszłości. Konstruktywna krytyka czy sceptycyzm są potrzebne, ale zohydzanie Polakom Unii i działań na rzecz klimatu to nieodpowiedzialność i cynizm, które powinny na zawsze eliminować z polityki – tej samorządowej, parlamentarnej i europejskiej – osoby, które po nie sięgają.

współpraca Anna Cieślak-Wróblewska

Czy wyobraża pan sobie polskie miasta bez unijnych funduszy?

Nie muszę sobie tego wyobrażać – ja to bardzo dobrze pamiętam. Żałuję jednak, że nie ma takiej symulacji, choć pewnie sztuczna inteligencja łatwo przyszłaby nam tu z pomocą. Taki widok byłby dobitną odpowiedzią na sączący się z różnych źródeł eurosceptyczny przekaz. Dzisiejsi 20-latkowie nie znają, a 30-latkowie właściwie nie pamiętają innej Polski niż ta w Unii Europejskiej. A zarówno duże, średnie i małe miasta, jak i polska wieś, przeszły w ciągu tych 20 lat ogromną przemianę.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Dyskusje
10 tys. zł za krótki film. Startuje 9. edycja konkursu #63sekundy
Dyskusje
Zygmunt Berdychowski: Potrzebne jest nowe otwarcie
Dyskusje
25 lat samorządu województw. Co się udało, co przyniesie przyszłość?
Dyskusje
Prezydent Lublina: Robimy to, co do nas należy
Dyskusje
Prezydent Lubina: Dolny Śląsk potrzebuje elektrowni atomowej