To znaczy można próbować sobie wyobrazić, tylko pytanie: po co? Bez wątpienia drogi rowerowe w tym mieście są zachwycające.
Na rowerzyście z naszej części Europy przyjemny klimat, nadmorska bryza bez wątpienia zrobią wrażenie. Od ciągnącej się na osi północ–południe linii wybrzeża odbiegają kolejne nitki rowerowe wzdłuż lądu. I znów, jazda trasami pod palmami w kierunku zachodzącego nad Morzem Śródziemnym słońca jednym może wydać się kiczem, a dla innych to piękny widok – tak odmienny od szlaków rowerowych, które znamy z polskich miast.
Tym, co uderza na ścieżkach rowerowych w Tel Awiwie, jest niezwykła różnorodność korzystającej z nich społeczności. Tu młody mężczyzna w stroju sportowym, tam dziewczyna jedzie z ręcznikiem w stroju kąpielowym zażyć przyjemności związanych z mieszkaniem w mieście położonym nad samym morzem, gdzie indziej do szkoły jadą chłopcy w zwykłych koszulkach polo i dżinsach, ale w ich stroju zwraca uwagę jarmułka i frędzle wystające spod koszulki – widać należą do praktykujących, ale nie ultraortodoksyjnych, Żydów. Ale co jakiś czas rowerem przemknie też ortodoksyjny Żyd w kapeluszu i przypominającym skrzyżowanie marynarki i płaszcza chałacie.
Rower jest tu egalitarny, jeżdżą nim osoby z różnych klas społecznych i o różnym kolorze skóry – wszak Izrael to społeczność osób o żydowskich korzeniach z całego świata, z najrozmaitszych kultur i języków. I to zarówno młodych, jak i starych. Nastolatki mają przy rowerach specjalne uchwyty, do których przyczepiają deski, by przed szkołą albo po południu na chwilę wskoczyć i posurfować na seledynowych falach. Na rowerze do pracy jadą robotnicy, na uczelnie studenci, nierzadko widać teczkę na komputer start-upowca.