Tak, Rzeszów chce pomóc mieszkańcom w zakupie taniego węgla i będziemy pośrednikiem w jego sprzedaży. Będziemy to robić poprzez naszą spółkę – Miejskie Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej – która ma ku temu odpowiednie narzędzia. Rozpoznaliśmy wstępnie zapotrzebowanie na ten surowiec i wynika z niego, że mieszkańcy potrzebują minimum 850 ton węgla. Lada dzień ogłosimy nabór wniosków.
Na ile fakt, że Rzeszów jest ośrodkiem przyfrontowym, zmienił życie w mieście?
To, że jesteśmy w centrum wydarzeń historycznych, zmieniło charakter Rzeszowa w zasadzie o 100 proc. To już jest zupełnie inne miasto. Do tej pory Rzeszów leżał trochę na uboczu, na granicy Unii Europejskiej, a dziś stał się centrum wszystkich wydarzeń światowych.
To spowodowało, że jesteśmy miastem o dużo bardziej międzynarodowym charakterze – gdzie mamy dużo organizacji światowych, dyplomatów z całego świata, mediów, wojsko, ale także pomoc humanitarną czy gospodarczą.
Zanosi się, że to będzie zmiana na lata, co definitywnie zmieni obraz Rzeszowa. Dla mnie pozytywnie, choć przyczyną w dużej mierze jest wojna w Ukrainie, ale także pandemia i skracające się łańcuchy dostaw. To już zmieniło miasto i zmieni je jeszcze na najbliższe dekady.
Czy obecność całego tego arsenału, który przejeżdża przez lotnisko w Jasionce, czy obecność wojska w mieście dają jakieś korzyści?
Oczywiście. Mamy pełne hotele, pełne restauracje, pełne siłownie, dużo ludzi w sklepach. Tak że daje to i pieniądze, i rozwój, lokalnym przedsiębiorcom.
Zarówno wojsko, jak i wszystko, co z obsługą armii się wiąże, czy z wizytami tych wszystkich międzynarodowych organizacji, dyplomatów, przepływem na Ukrainę, niewątpliwie napędza rozwój.
Można powiedzieć, że w dobie rosnących kosztów energetycznych część naszych firm gastronomicznych czy hotelowych niewątpliwie by upadła, gdyby nie to, że mamy gości z zewnątrz. Teraz mają one szansę przetrwać ten kryzys. A to dużo.
O hotelach i restauracjach pan wspomniał. A czy takie branże jak konferencyjna czy turystyczna cierpią z powodu wojny, czy dają sobie radę?
W regionie turystyka cierpi, bo to jest teren przygraniczny z Ukrainą i spora grupa osób zwyczajnie obawia się tu przyjechać, mimo że jest tu bezpiecznie, bo jesteśmy chronieni systemami antyrakietowymi. Ale w samym Rzeszowie jest odwrotnie – turystyka zyskuje.
Jak pan myśli – z czego to może wynikać?
Z obawy, że to jest region położony blisko terenów, na których toczy się wojna. A samo miasto zyskuje z racji tego, że jest miastem tranzytowym, bazą do budowy relacji z Ukrainą.
Ilu Ukraińców z tej wielkiej fali wojennej zostało w Rzeszowie? W marcu było ich ponad 100 tys. A dziś?
W szczycie było ich ponad 100 tys. w 200-tysięcznym mieście. Teraz mamy ich ok. 30 tys.
Jak sobie układają życie? Przyniosą miastu korzyści czy raczej są tylko obciążeniem?
Oczywiście, jako miasto ponosimy pewne koszty związane z ich pobytem, ale traktujemy uchodźców jako szansę. Sporo tych osób znajduje schronienie, znajduje mieszkanie, pomału znajdują też pracę.
Niedawno odwiedziłem polską firmę i tam na 600 nowo zatrudnionych osób aż 450 to byli uchodźcy z Ukrainy. To pokazuje pewną skalę, pewne zjawisko: że pomału znajdują sobie tu pracę i powoli będą stawać się samodzielni.
Oby jak najszybciej i jak najdłużej zostali.
Oczywiście. Taka jest prawda. Ale też, mamy nadzieję, że te relacje, te kontakty będą bardzo pomocne w procesie odbudowy Ukrainy. Część uchodźców powróci odbudowywać swój kraj, część zostanie tu, a część będzie krążyła, budowała te relacje. Myślę, że tak to będzie w przyszłości.