Paweł Gancarz: To niebywałe, że osoby bez uprawnień zaglądają komuś do samochodu

Dwa-trzy lata temu, gdy mieliśmy problemy z nielegalnymi imigrantami, takich grup nie było. A dziś urządzają festiwal bez podstawy prawnej, kontrolując nawet polskich obywateli – mówi Paweł Gancarz, marszałek województwa dolnośląskiego.

Publikacja: 13.07.2025 12:10

Paweł Gancarz, marszałek województwa dolnośląskiego

Paweł Gancarz, marszałek województwa dolnośląskiego

Foto: UMWD

Panie marszałku, niż genueński przechodził nad Polskę w ub. tygodniu. Mieszkańcy wielu regionów zmagali się ze skutkami obfitych opadów deszczu, a także burz. Dla Dolnego Śląska ten niż był takim samym zagrożeniem, jak w ub. roku we wrześniu, gdy doszło do powodzi?

Tak mówiły prognozy. Na dzisiaj (w środę – red.) sytuacja wydaje się być spokojna. Każdego wieczora i ranka patrzę w niebo. To może nie jest lęk, ale takie mam przyzwyczajenie. W środę akurat poranek na Dolnym Śląsku może nie był słoneczny, lekko zachmurzony, ale bez deszczu. Pamiętamy wrzesień ubiegłego roku, kiedy na początku tygodnia wydawałoby się, że trochę popada i wszystko rozejdzie się po kościach. Jednak tamten niż genueński pokazał, że intensywne opady mogą trwać kilka godzin bez przerwy. A później wydarzyło się to, co się wydarzyło. Obecny spokój nie może uśpić naszej czujności. Cały czas musimy być w gotowości.

Czy Dolny Śląsk jest przygotowany na podobne kataklizmy jak rok temu, tak by ofiar nie było, a straty materialne były dużo niższe?

Na pewno jesteśmy mądrzejsi o te trudne doświadczenia. Ta pamięć historyczna została u wszystkich. Myślę, że dzisiaj raczej nikt nie będzie dyskutował, gdyby została zarządzona ewakuacja. A pamiętamy to zjawisko w ubiegłym roku. Były sytuacje, że ewakuacja była wręcz bagatelizowana przez część mieszkańców pomimo wytężonych wysiłków samorządowców czy służb takich jak Ochotnicze Straże Pożarne, które o niej informowały.

Czas leczy rany i po powodzi na Ziemi Kłodzkiej w 1997 roku, ale też w 2010 roku , zapomniano, jak wyglądała sytuacja. A w 2024 roku skutki powodzi w Lądku-Zdroju czy w Stroniu Śląskim były dużo gorsze niż w 1997 roku. Osoby, które przeżyły powódź z 1997 roku wiedziały, że woda nie podeszła pod ich domy, więc rok temu nie spodziewały się, że po prostu będzie gorzej.

Czytaj więcej

Hanna Zdanowska: Musimy mieć scenariusze działania na każdy możliwy kryzys

Właśnie, jak wygląda odbudowa infrastruktury w regionie po ubiegłorocznej powodzi? Udało się już wszystko przywrócić do stanu sprzed katastrofy?

Jeśli chodzi o infrastrukturę wojewódzką, czyli m.in. drogi wojewódzkie i zniszczony przez ubiegłoroczną powódź most w Stroniu Śląskim – tak, prace trwają intensywnie. Umowę z wykonawcą podpisaliśmy w marcu z terminem realizacji 12 miesięcy, ale naszym ambitnym celem jest oddanie nowego mostu jeszcze w tym roku.

Reklama
Reklama

Równolegle prowadzone są prace na drodze wojewódzkiej 392 – od Ołdrzychowic przez Lądek do Stronia. Tam również mamy wybranego wykonawcę i zabezpieczone środki z funduszy europejskich, które przesunęliśmy w wyniku negocjacji z Komisją Europejską. To zadanie trwa. Powiem szczerze, że oczekiwania niektórych dotyczą niemal cudów. Już w pierwszych dniach po tej powodzi zapowiadałem, że to nie będzie proces, który można zrealizować na „pstryknięcie palcami”. Mówiłem, że odbudowa potrwa.

Byłem w Stroniu Śląskim dwa tygodnie temu. Jako samorządowiec potrafię ocenić, ile już zrobiono. Trzeba pochwalić Wody Polskie, bo roboty są prowadzone przez wielu wykonawców, na wielu odcinkach rzecznych i one trwają. Ja ten efekt widzę, ale może jeszcze go nie widzieć tzw. przeciętny Kowalski, bo wciąż zauważalne są ślady ogromnych zniszczeń.

Proszę mi wierzyć – w pierwszych dniach po powodzi to wyglądało jak poligon po wybuchu bomby. Jak przy każdej dużej inwestycji – zanim powstanie dach i elewacja, trzeba zbudować fundamenty. Dziś jesteśmy właśnie na tym etapie – powstają mury oporowe, umacnianie rzek, odbudowywane są mosty. Jeśli chodzi o budynki, to one muszą najpierw wyschnąć – wiele z nich to zabudowa przedwojenna, poniemiecka, która wymaga odpowiednich warunków.

Dobra pogoda pozwala teraz na to, by mury po zbiciu tynków mogły wysychać. Czasami trzeba czekać rok albo dwa, zanim przejdzie się do kolejnych etapów odbudowy, remontów, odtworzenia. Widzę ogrom wykonanej pracy. Nie zgadzam się z głosami, że „nic się nie dzieje”. Wręcz przeciwnie – wiele firm działa na froncie robót. Nawet my nie byliśmy jeszcze w stanie odbudować drogi wojewódzkiej w kierunku Ołdrzychowic, bo w pierwszej kolejności Wody Polskie musiały odbudować tam mur oporowy. A dopiero później można było przystąpić do innych prac. Zapewniam, że wszystko idzie zgodnie z planem. Ten przejazd na razie jest utrudniony, bo tam jest zwężenie, gdyż najpierw trzeba było odbudować mur oporowy. Jednak prace postępują.

Gminy, które ucierpiały w ubiegłorocznej powodzi, mogą korzystać ze środków unijnych na odbudowę? Czy były przewidziane specjalne fundusze na ten cel?

Linia demarkacyjna wygląda tak: uzyskaliśmy zgodę Komisji Europejskiej na przesunięcie 82 milionów euro na cele związane z usuwaniem skutków powodzi. Jako samorząd województwa wskazaliśmy dwa główne kierunki. Nasze straty w mieniu województwa – przede wszystkim na infrastrukturze drogowej – oszacowaliśmy na ponad 500 mln zł.

Z tych 82 milionów euro, 10 mln euro przeznaczyliśmy na odbudowę potencjału jednostek Ochotniczej Straży Pożarnej, które ucierpiały podczas powodzi. A pozostałe 72 mln euro skierowaliśmy na infrastrukturę drogową – głównie na drogi wojewódzkie. To jest nieformalna umowa z administracją rządową: my zajmujemy się infrastrukturą wojewódzką, natomiast administracja rządowa wspiera samorządy gminne i powiatowe – w zakresie szkół, przedszkoli czy dróg lokalnych. Środki rządowe są wypłacane na podstawie zgłoszonych strat przez wojewodów i odpowiednie ministerstwa. Nie chcemy się dublować – każda strona ma przypisane swoje zadania.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Konrad Fijołek: Czasem najprostsze rozwiązania w ochronie ludności mogą zadziałać

Od kilku miesięcy mamy nową ustawę o ochronie ludności i obronie cywilnej, która stawia dużo zadań przed samorządami gminnymi czy miejskimi, ale też starostami. A jakie obowiązki nakłada ona na samorządy wojewódzkie?

Na pewno wszyscy marszałkowie czy wojewodowie musieli przejść szkolenia do końca czerwca. Ja też już je ukończyłem.

Coś poza tym? Ustawa przewiduje choćby ścisłą współpracę z administracją rządową w sytuacjach kryzysowych.

To jest określone i naturalne.  W środę na własną prośbę spotkałem się z panią wojewodą i komendantem wojewódzkim PSP. Mam takie wrażenie, a może jestem przewrażliwiony, ale mam doświadczenie w zarządzaniu kryzysowym – jeszcze z czasów pracy w gminie – i uważam, że możemy na Dolnym Śląsku zrobić więcej, niż wymaga ustawa. A pomysłów nie brakuje. Jako samorząd województwa uruchamiamy w tym roku trzy pilotażowe programy dla strażaków ochotników.

Pierwszy – szkolenia z kwalifikowanej pierwszej pomocy przedmedycznej, za milion złotych. W tym roku przeszkolimy około 800 druhów, tak jak w roku ubiegłym. Takie umiejętności są bezcenne – w czasie pokoju i w czasie wojny. A przykłady, gdy strażacy ratują życie obywatelom, mógłbym mnożyć. Podobne kursy na tak profesjonalnym poziomie powinny być realizowane także w szkołach podstawowych i średnich. Im szybciej zaczniemy, tym więcej młodych Dolnoślązaków będzie posiadało takie umiejętności. I będzie mogło nieść pomoc zarówno w czasie pokoju, jak i w czasie wojny. To jest coś, co jest niezbędne, co młodzi ludzie powinni znać.

Drugi program to szkolenia z obsługi dronów. Pilotażowo ze związkiem Ochotniczej Straży Pożarnej chcemy przeszkolić po czterech ochotników z jednej jednostki w każdym powiecie, by nabyli te umiejętności, które są dziś niezbędne  m.in. w akcjach poszukiwawczych czy rozpoznaniu zagrożeń, a w czasie wojny też mogą się przydać. Widzimy, co się dzieje w Ukrainie. Chcemy podnosić kompetencje naszych druhów. Na Dolnym Śląsku to 17 tys. osób, w 700 drużynach OSP.

A trzeci konkurs – to wojewódzkie zawody strzeleckie – organizowane we współpracy ze Związkiem OSP. Najpierw na poziomie powiatowym, a potem wojewódzkim o Puchar Marszałka Województwa Dolnośląskiego. Te wszystkie działania tworzą spójny, kompleksowy program wzmacniania kwalifikacji służb ochotniczych. To są nasze inicjatywy – niezależnie od ustawy. Uważam, że takie kompetencje się nie zmarnują – zarówno wśród młodzieży, jak i dorosłych.

Reklama
Reklama

Czy planowane są dalsze działania w tym zakresie?

Tak – w przyszłym roku chcemy te programy rozszerzyć – więcej uczestników, większy zasięg, więcej środków. Spotkałem się z panią wojewodą m.in. po to, by skoordynować działania, bo ustawa przewiduje ogromne fundusze – mówi się o 10 miliardach złotych, z czego 5 mld mają podzielić samorządy. Zależy mi na tym, byśmy jako samorząd województwa również wzięli udział w tym procesie – by środki nie zostały zmarnowane. Czas na ich wydanie będzie bardzo krótki. Jeśli wypłaty ruszą we wrześniu, to zostaną tylko cztery miesiące. W takiej sytuacji łatwo o nieefektywne wydatki. Dlatego jesteśmy na etapie przygotowania porozumienia między Urzędem Marszałkowskim, a Urzędem Wojewódzkim, które ureguluje współpracę i zakres odpowiedzialności.

Widzi pan jakieś ryzyka związane z wdrażaniem tej ustawy?

Tak – podstawowy problem to niejasny podział kompetencji. W czasie powodzi było widać, że brak jednoznacznego wskazania, kto za co odpowiada, prowadził do chaosu. Potrzebujemy jasnych reguł, bo w sytuacjach kryzysowych nie może być miejsca na dualizm kompetencyjny. Oczywiście, kluczową rolę odgrywa Państwowa Straż Pożarna, ale mamy też ogromny potencjał w NGO-sach Trzeba go umiejętnie wykorzystać.

Czytaj więcej

Tadeusz Truskolaski: Ostatnie schrony budowano w Polsce w latach 60. XX wieku

Zmienimy nieco temat. Czy miał pan w tym tygodniu okazję być na przejściu granicznym polsko-niemieckim?

Nie, nie miałem okazji, ale obserwuję relacje z tego, co tam się dzieje w mediach.

Na Dolnym Śląsku działają grupy obywatelskie pod nazwą Ruch Obrony Granic. Czy są aktywne?

Tak, są aktywne.

Reklama
Reklama

Jak – z pana wiedzy – wyglądają obecnie wyrywkowe kontrole dokonywane przez straż graniczną?

Samochody przejeżdżają, a podejrzane pojazdy są sprawdzane szczegółowo. Wrócę do tych grup, które same chcą kontrolować naszą granicę. To niebywałe, że osoby bez uprawnień i kompetencji zaglądają komuś do samochodu. Tak nie może być. Powiem szczerze – podziwiam władze centralne za cierpliwość. Jako samorządowiec uważam, że ktoś bez uprawnień nie powinien kontrolować obywateli wracających z urlopu. Nie wiadomo, z jakimi intencjami to robią.

Wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz i minister Tomasz Siemoniak jasno powiedzieli – jest 1,5 tys. wakatów w Straży Granicznej, trwa nabór do WOT, wojska i policji. Jeśli ktoś chce służyć Polsce, niech się tam zgłosi, a nie organizuje polityczne happeningi przy granicy. To granie na emocjach Polaków, i to nie wtedy, gdy zagrożenie było realne. Dwa-trzy lata temu, gdy mieliśmy problemy z nielegalnymi imigrantami, takich grup nie było. A dziś urządzają festiwal bez podstawy prawnej, kontrolując nawet polskich obywateli.

Jak pana zdaniem ta sytuacja – aktywność tych obywatelskich grup i kontrole straży granicznej – wpłynie na postrzeganie Polski i gospodarkę regionu?

Z pewnością to utrudnienie. Gdy byłem wiceministrem infrastruktury, moim zadaniem było m.in. odblokowanie granicy z Ukrainą, blokowanej przez polskich przewoźników. Wielokrotnie bywałem na przejściach, rozwiązywaliśmy problemy z moim ukraińskim odpowiednikiem. To nie służy ani gospodarce, ani relacjom między narodami.

Takie działania wywołują emocje, czasem agresję. Kontrole uprawnionych służb są w porządku. Rozumiem protestujących, ale te problemy nie pojawiły się za obecnego rządu. Obecna władza rozwiązuje je cierpliwie i dyplomatycznie. Niestety, ograniczamy coś ważnego – swobodny przepływ osób i towarów. Ale brak symetrii po stronie niemieckiej niejako zmusił nas do takiej odpowiedzi. 

 

Reklama
Reklama

Panie marszałku, niż genueński przechodził nad Polskę w ub. tygodniu. Mieszkańcy wielu regionów zmagali się ze skutkami obfitych opadów deszczu, a także burz. Dla Dolnego Śląska ten niż był takim samym zagrożeniem, jak w ub. roku we wrześniu, gdy doszło do powodzi?

Tak mówiły prognozy. Na dzisiaj (w środę – red.) sytuacja wydaje się być spokojna. Każdego wieczora i ranka patrzę w niebo. To może nie jest lęk, ale takie mam przyzwyczajenie. W środę akurat poranek na Dolnym Śląsku może nie był słoneczny, lekko zachmurzony, ale bez deszczu. Pamiętamy wrzesień ubiegłego roku, kiedy na początku tygodnia wydawałoby się, że trochę popada i wszystko rozejdzie się po kościach. Jednak tamten niż genueński pokazał, że intensywne opady mogą trwać kilka godzin bez przerwy. A później wydarzyło się to, co się wydarzyło. Obecny spokój nie może uśpić naszej czujności. Cały czas musimy być w gotowości.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Okiem samorządowca
Hanna Zdanowska: Musimy mieć scenariusze działania na każdy możliwy kryzys
Okiem samorządowca
Barbara Mazurczyk: Apteki są potrzebne także w małych miejscowościach
Okiem samorządowca
Prezydentka Sopotu: Coraz ważniejsze dla gości stają się walory przyrodnicze
Okiem samorządowca
Konrad Fijołek: Czasem najprostsze rozwiązania w ochronie ludności mogą zadziałać
Okiem samorządowca
Marcin Jabłoński: Ochronę ludności i obronę cywilną musimy traktować poważnie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama