Ponad 50 firm tylko z Wrocławia, ponad 200 rybaków z Zalewu Szczecińskiego, do tego przetwórnie ryb, hotelarze, mała i duża gastronomia, cała branża turystyczna i eventowa związana z Odrą w czterech województwach – wszyscy cierpią nie tylko na skażonej wodzie, ale i na katastrofie wizerunkowej rzeki.
Goście się boją
– Dla turystyki trwa dziś druga pandemia – mówi Rafał Hordejuk, prowadzący we Wrocławiu Żeglugę Pasażerską. Jego marina stoi, ale drastycznie spadła frekwencja zarówno jeśli chodzi o sprzęt wodny, jak i rejsy statkiem. Hordejuk zajmuje się wynajmem sprzętu i żeglugą turystyczną, organizuje imprezy na statkach na Odrze, działa we Wrocławskim Forum Rzecznym, które zrzesza ok. 50 firm żyjących „z rzeki”, kilka marin, wypożyczalni, restauracje, plaże. Wszyscy są w tej samej trudnej sytuacji.
Czytaj więcej
Setki ton ryb, zatruta rzeka, dymisje i groźba bankructw firm nadrzecznych – to już znane koszty katastrofy. Ale realną cenę katastrofy poznamy później.
– Teraz powinny pływać cztery nasze statki, a pływa tylko jeden. Na przystani Zwierzynieckiej było mnóstwo chętnych, ale od wypowiedzi marszałek wojewódzkiego lubuskiego, że rtęć w Odrze przekracza skalę, panuje wielka pandemia strachu. Tego się nie da nadrobić, sezon trwa krótko, zaraz zacznie się szkoła, jesień, zima, straconych zarobków nie da się odratować. Gdy przyszła pandemia, mieliśmy spadek obrotów o 75 proc. Teraz jest podobnie jak za koronawirusa – mówi wrocławski przedsiębiorca.
O katastrofie ekologicznej Odry słyszeli nawet w Chinach, co o mało nie skończyło się odwołaniem kolejnej ważnej rezerwacji na rejs. Szczęśliwie, Chińczycy rozegrali to inaczej. – Mieliśmy imprezę na statku z turystami z Chin, chcieli ją odwołać, przyszedł organizator i szukał żywych ryb w Odrze. Znalazł je na szczęście, więc impreza się odbyła – mówi Hordejuk.