Polacy są hardzi, nie ulegają łatwo politycznym szantażom

Wybory samorządowe są tylko jedną z bitew w wielkiej wojnie o głosy wyborców – mówi Mikołaj Cześnik, profesor Uniwersytetu SWPS.

Publikacja: 03.10.2018 10:00

Polacy są hardzi, nie ulegają łatwo politycznym szantażom

Foto: materiały prasowe

Rz: Słuchając wystąpień polityków w kampanii samorządowej, można odnieść wrażenie, że to wybory do parlamentu…

Mikołaj Cześnik: Oczywiście, i wcale mnie to nie dziwi. Musimy pamiętać o kontekście, to znaczy o czwórboju wyborczym, który zaczyna się wyborami samorządowymi, potem mamy wybory do Parlamentu Europejskiego oraz Sejmu i Senatu, a w końcu w maju 2020 r. wybory prezydenckie. Wyniki wyborów samorządowych będą więc miały znaczący wpływ na dynamikę kolejnych kampanii. Ten kontekst narzuca konieczność, przynajmniej tym największym partiom, mówienia o sprawach całej Polski i myślenia o tym, co się wydarzy w 2019 r. Partie nawet specjalnie nie ukrywają, że to tylko jedna z bitew w wielkiej wojnie o głosy wyborców. Druga rzecz, która sprzyja temu, że kampania odbywa się na poziomie centralnym, to kwestia polaryzacji na polskiej scenie politycznej. W logice wojny plemiennej jest mało miejsca na to, by w sposób zniuansowany mówić o polityce, szczególnie samorządowej. A polityka, zwłaszcza w tych wyborach, powinna być bardzo zniuansowana. Czym innym są wybory do sejmików, do rad powiatów, czym innym do rad miejskich i gminnych, a jeszcze czym innym bezpośrednie wybory na prezydentów, burmistrzów i wójtów. Przy takim poziomie polaryzacji zniuansowany przekaz jest nieopłacalny i nieskuteczny w świecie, w którym trzeba mówić szybko, prosto, tak by zmieścić się w 140 znakach na Twitterze. Mówiąc brutalnie, przekaz do wyborcy musi być prosty jak cep, na odcienie, odmienne podejście nie ma miejsca.

Czy „centralne” podejście do wyborów samorządowych spowoduje, że wyborcy porzucą lokalnych kandydatów na rzecz kandydatów partyjnych?

Zależy gdzie. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w dużych miastach, zupełnie co innego dzieje się na poziomie mniejszych miast, miasteczek, gmin. Patrząc z warszawskocentrycznego punktu widzenia, może się nam wydawać, że polityka wszędzie wygląda tak samo: spór Jakiego z Trzaskowskim jest sporem ogólnopolskim, sporem PiS z PO. Ale im dalej od wielkich miast, tym inaczej to zaczyna wyglądać. Trzeba też pamiętać, że dla wielu obywateli te wybory są najważniejsze. Chcą wybrać swojego wójta, radnych, a reszta polityki niewiele ich obchodzi. Stąd biorą się te puste głosy w wyborach do sejmików wojewódzkich, bo cała masa ludzi w ogóle nie wie, co to są sejmiki i po co istnieją. Choć jednocześnie, jeśli ktoś jest wyborcą bardzo pobudzonym centralną polityką, intensywnie ogląda programy informacyjne i serwisy społecznościowe, może to mieć wpływ na jego wybory lokalne.

A czy na decyzje wyborców ma wpływ szantaż stosowany przez polityków, którzy mówią, że różnego rodzaju programy i publiczne pieniądze trafią tylko tam, gdzie rządzić będzie ich partia?

Nie wydaje mi się. Po pierwsze, obywatele dosyć dobrze wiedzą, że możliwość wpływania przez rząd centralny na to, co się dzieje lokalnie, jest ograniczona. Po drugie, Polacy są dosyć hardzi, nie dają się łatwo zastraszyć. Oczywiście na 30 mln dorosłych Polaków pewnie znajdzie się kilkaset tysięcy osób, które zareagują na takie szantaże. Natomiast takie antagonizowanie władzy samorządowej z centralną, choć one powinny ze sobą współpracować, jest godne ubolewania. Mamy sporo zawiści i złości, krótkowzrocznego robienia sobie na złość po obu stronach. Swoje za uszami ma PiS, ale i opozycja, która przenosi swoją walkę z PiS na poziom samorządu.

Program największej obecnie partii, PiS, ma wiele ciekawych rozwiązań korzystnych dla rozwoju lokalnego, ale trudno w nim znaleźć elementy wspierania samorządności w Polsce.

PiS rzeczywiście dąży do centralizacji, decentralizacja państwa jest mu obca. Widzę w tym dwie przesłanki, taktyczną i strategiczną. W tym pierwszym zakresie PiS ma najprawdopodobniej świadomość, że nie uda mu się przejąć samorządów w całości, więc nie chce ryzykować wzmocnienia konkurencji. W wymiarze strategicznym trzeba przypomnieć, że Jarosław Kaczyński nigdy nie ukrywał, iż jest zwolennikiem państwa scentralizowanego. Obca jest mu decentralizacja, a szczególnie federalizacja. W tym sensie jest dziedzicem myślenia kategoriami dawnego państwa narodowego, np. II Rzeczypospolitej, ze wszystkimi jej wadami i zaletami. Nie przyjmuje do wiadomości, że tego modelu w obecnym świecie już się nie da wprowadzić.

Czy te wybory zmienią mapę polityczną w samorządach?

Nie mam wątpliwości, że jeśli chodzi o sejmiki, to tak. Już w wyborach 2014 r. PiS zdobył większość głosów w wyborach do sejmików, ale ze względu na ordynację wyborczą i brak zdolności koalicyjnych objął władzę tylko w jednym, w pozostałych 15 zwyciężyła koalicja PO–PSL. Przy sygnalizowanym teraz w badaniach społecznych poparciu dla PiS myślę, że wynik tej partii będzie jeszcze lepszy. Ciekawe jest, jaka będzie frekwencja wśród jej wyborców. Ponieważ w dużej mierze są to osoby słabiej wykształcone, to – co do zasady – dotychczas trudniej było je zmobilizować do pójścia na wybory. Jeśli jednak znacznie liczniejsza rzesza pójdzie do urn, by podziękować za to, co dotychczas „dostała” od PiS, będzie to duża zmiana w stosunku do tego, co obserwowaliśmy przez cały okres III Rzeczypospolitej.

Mikołaj Cześnik jest profesorem Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Socjolog i politolog, zajmuje się badaniami opinii społecznej i wyborów politycznych

Rz: Słuchając wystąpień polityków w kampanii samorządowej, można odnieść wrażenie, że to wybory do parlamentu…

Mikołaj Cześnik: Oczywiście, i wcale mnie to nie dziwi. Musimy pamiętać o kontekście, to znaczy o czwórboju wyborczym, który zaczyna się wyborami samorządowymi, potem mamy wybory do Parlamentu Europejskiego oraz Sejmu i Senatu, a w końcu w maju 2020 r. wybory prezydenckie. Wyniki wyborów samorządowych będą więc miały znaczący wpływ na dynamikę kolejnych kampanii. Ten kontekst narzuca konieczność, przynajmniej tym największym partiom, mówienia o sprawach całej Polski i myślenia o tym, co się wydarzy w 2019 r. Partie nawet specjalnie nie ukrywają, że to tylko jedna z bitew w wielkiej wojnie o głosy wyborców. Druga rzecz, która sprzyja temu, że kampania odbywa się na poziomie centralnym, to kwestia polaryzacji na polskiej scenie politycznej. W logice wojny plemiennej jest mało miejsca na to, by w sposób zniuansowany mówić o polityce, szczególnie samorządowej. A polityka, zwłaszcza w tych wyborach, powinna być bardzo zniuansowana. Czym innym są wybory do sejmików, do rad powiatów, czym innym do rad miejskich i gminnych, a jeszcze czym innym bezpośrednie wybory na prezydentów, burmistrzów i wójtów. Przy takim poziomie polaryzacji zniuansowany przekaz jest nieopłacalny i nieskuteczny w świecie, w którym trzeba mówić szybko, prosto, tak by zmieścić się w 140 znakach na Twitterze. Mówiąc brutalnie, przekaz do wyborcy musi być prosty jak cep, na odcienie, odmienne podejście nie ma miejsca.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej