Utrecht to 360 tysięcy mieszkańców (z czego 100 tys. to studenci), czwarte pod względem wielkości miasto w Niderlandach, rozciągnięte nad kanałem – zatem wizualnie w nieunikniony sposób przypominające Amsterdam. Ale przez dekady kojarzące się z hutnictwem, wielkim przemysłem maszynowym i metalowym. Plus podmiejski węzeł autostrad, jeden z najważniejszych w kraju. Nic zatem dziwnego, że jakieś pół wieku temu Utrecht był miastem, które nie różniło się wiele od innych ośrodków przemysłowych: ukształtowano je na potrzeby ruchu samochodowego i komfortu kierowcy. I to pomimo faktu, że właśnie tu powstała pierwsza w kraju ścieżka rowerowa – oddana do użytku w 1885 r. uliczka Maliebaan.
Paradoksalnie, to lata 70. przyniosły rewolucję. Paradoksalnie, była to bowiem epoka gwałtownego rozwoju motoryzacji: auta stawały się coraz sprawniejsze, wygodniejsze, szybsze. Ale stawały się też bardziej niebezpieczne dla otoczenia – na holenderskich drogach było coraz więcej śmiertelnych ofiar wypadków, w szczególności zaś oburzenie budziły zabite w wypadkach dzieci. Fala protestów zbiegła się z rozwojem ruchów ekologicznych, a w połowie dekady – z globalnym szokiem naftowym i idącym za nim kryzysem energetycznym – co popchnęło niderlandzkie władze, zarówno na szczeblu centralnym, jak i lokalnym, do myślenia o przebudowie aglomeracji na potrzeby pieszych i rowerzystów.
Efekt? W 2020 r. Utrecht przebił wszystkich światowych rywali – włącznie z nieodległym Amsterdamem – w rankingu najbardziej przyjaznych cyklistom miast na świecie, swoistych stolic rowerowych. – Teraz żyjemy zgodnie z koncepcją, że to ludzie są w mieście szefami, a nie maszyny – kwitowała radna z ramienia Zielonych Lott van Hooijdonk, występując w filmie, który opowiadał o tym fenomenie. – Dziś politycy traktują jazdę na rowerze poważnie, bez względu na partyjne afiliacje – komentował z kolei miejscowy aktywista i bloger Mark Wagenbuur.
Bilans ultrapozytywny
Statystyki są imponujące. 98 proc. gospodarstw domowych w mieście posiada przynajmniej jeden rower, a w 50 proc. jednoślady znajdziemy co najmniej trzy. Rowerów jest tu już więcej niż mieszkańców, którzy wykręcają na nich 60 proc. miejskiego ruchu (dla porównania – ruch samochodowy to zaledwie 15 proc.), co przekłada się na 125 tys. przejazdów dziennie.
Taka popularność cyklizmu nie wzięła się znikąd. Miasto gruntownie przebudowywano przez ostatnie pół wieku, tworząc nie tylko ścieżki rowerowe, osobne pasy ruchu, ale wręcz osobne ulice dostosowane wyłącznie do jazdy na rowerze. Jedną z wizytówek miasta jest Dafne Schippers Brug, hybryda estakady, mostu nad kanałem i rampy przy tej trasie, która „wrasta” w usytuowany obok budynek szkoły podstawowej. Jeszcze inna wizytówka – choć może mniej kojarząca się z pocztówką – to gigantyczny parking na rowery w mieście. Już w poprzedniej dekadzie miał on mieścić 6000 jednośladów. Dziś, po rozbudowie, przybyło drugie tyle miejsc parkingowych – aczkolwiek i one zostały błyskawicznie wypełnione.