Jeżdzę rowerem, bo...: Maciej Rusek, Jerzy Haszczyński, Grzegorz Siemionczyk

Pytamy rowerzystów, co sprawia, że tak chętnie korzystają z dwóch kółek.

Publikacja: 29.05.2022 21:27

Jeżdzę rowerem, bo...: Maciej Rusek, Jerzy Haszczyński, Grzegorz Siemionczyk

Foto: Adobe Stock

Maciej Rusek, naczelnik wydziału, Biuro ds. Kontaktów Samorządowych i Repatriacji UM Sopotu

Maciej Rusek, naczelnik wydziału, Biuro ds. Kontaktów Samorządowych i Repatriacji UM Sopotu

Maciej Rusek, naczelnik wydziału, Biuro ds. Kontaktów Samorządowych i Repatriacji UM Sopotu

mat.pras.

Lubię jazdę rowerem, przede wszystkim dlatego, iż daje mi ona poczucie wolności i niezależności. Korzystam z roweru przez cały rok. W zatłoczonym często przez ruch samochodowy mieście rower oznacza niezależność od środków publicznej komunikacji. Zresztą rower stwarza więcej możliwości wyboru najbardziej dogodnej trasy. Ma to znaczenie przy załatwianiu różnych spraw, szczególnie w centrum dużego miasta, w którym mieszkam, ale także przy dojazdach do pracy.

Owszem, często, szczególnie gdy pogoda nie jest najlepsza, korzystam z łączonej komunikacji: rower i Szybka Kolej Miejska na trasie Gdańsk–Sopot, czyli mojej trasie praca–dom.

Ale ten mój codzienny 10-kilometrowy dystans wolę pokonywać w całości rowerem, bo szczęśliwie niemal cała trasa wiedzie nadmorską ścieżką. Czasu zabiera to tyle samo, a przyjemność nieporównanie większa – uciekam od spalin i hałasu.

Natomiast podczas dalszych, kilkudniowych wypraw, kiedy nie muszę się spieszyć, a zależy mi na spokojnym zwiedzaniu, dotarciu do pięknych miejsc, podziwianiu przyrody – jest to wolność w wyborze celów, tempa, możliwość dotarcia i zatrzymania się właściwie wszędzie. Natura jest wówczas blisko i nic mnie od niej nie oddziela: z roweru widzi się i czuje więcej.

Oczywiście, dostrzegam także inne korzyści związane z jazdą rowerem. Wszak dla wielu osób to przede wszystkim ważna, a czasem i podstawowa, forma aktywności fizycznej, sposób na wspomaganie budowania ogólnej kondycji zdrowotnej i „trzymanie formy”. Zapewne też wysiłek związany z długimi przejazdami nieodłącznie wiąże się z koniecznością zmagania się z własnymi ograniczeniami, w czym też upatruję wartości. 

Jerzy Haszczyński, szef działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”

Jerzy Haszczyński, szef działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”

Jerzy Haszczyński, szef działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”

rp.pl

Co najmniej 300 dni w roku rower jest moim jedynym środkiem lokomocji. Głównym był już od dawna, pandemia spowodowała, że prawie w ogóle zrezygnowałem z komunikacji miejskiej. A z samochodu, sympatycznego i niezawodnego staruszka, korzystam rzadko: gdy muszę dotrzeć szybko w trudno dostępne w inny sposób miejsce.

Rower, rower i jeszcze raz rower. Do pracy, na zakupy, na wywiad z ministrem i spotkanie ze znajomymi, na wycieczkę na Pole Mokotowskie czy nad Wisłę. W lecie, w zimie. Odstraszają mnie tylko ulewny deszcz, lód i zaspy śniegu. Najgorzej, gdy ten śnieg przemienia się w brudną ciecz.

Zaczęło się, gdy byłem korespondentem w Berlinie. Nie miałem samochodu, kupiłem rower, polski. Gdy zadania dziennikarskie czekały na mnie z dala od domu, woziłem go metrem i pociągami, a ze stacji podjeżdżałem na miejsce spotkania.

Od ponad 20 lat mieszkam znowu w Warszawie. Miałem w tym czasie siedem rowerów. Dwa nadal mam. Dwa mi ukradziono, jeden zamienił się w złom po zderzeniu z taksówką. Dwa się rozpadły, dosłownie – pękły ramy (chyba niewielu rowerzystów doświadczyło, jak się rower pod nogami dzieli na części).

To zwykłe miejskie rowery, rama nisko, łatwo przełożyć strudzoną nogę. Polskie, tajwańskie, czeski. Dwa z supermarketu.

Mam kask, od zderzenia z taksówką noszenie go traktuję bardzo poważnie. Podczas jazdy słucham podcastów, wiadomości radiowych lub muzyki. Czasem wybieram odgłosy miasta.

Z radością witam każdą nową ścieżkę. Nie wszystkie są przemyślane, ale rowerzystom jest w Warszawie coraz łatwiej. Przyjemnie było zawsze. 

Grzegorz Siemionczyk, dziennikarz ekonomiczny „Rzeczpospolitej” i „Parkietu”, redaktor klubekspertow.rp.pl

Grzegorz Siemionczyk, dziennikarz ekonomiczny „Rzeczpospolitej” i „Parkietu”, redaktor klubekspertow

Grzegorz Siemionczyk, dziennikarz ekonomiczny „Rzeczpospolitej” i „Parkietu”, redaktor klubekspertow.rp.pl

rp.pl

Piszę ten tekst w deszczowy piątek. Jak co dzień pojechaliśmy z dziećmi do przedszkola i szkoły na rowerze. Zwykle jeżdżą one na własnych jednośladach, ale zimą albo w niepogodę korzystamy z roweru cargo. Często słyszę wtedy od innych rodziców wyrazy podziwu, że pomimo ulewy nie skorzystaliśmy z auta. Niezmiennie odpowiadam: kto uważa, że w poruszaniu się na co dzień rowerem jest coś godnego podziwu, najwyraźniej sam nie spróbował. W rzeczywistości to zwykłe wygodnictwo.

Nie jestem fanem kolarstwa ani innych sportów rowerowych. Owszem, na wakacje zabieramy rowery i planujemy kilka rowerowych wypraw, gdy dzieci podrosną. Ale rower to przede wszystkim środek transportu. Służy do dojazdów do pracy, na treningi, na zakupy. W takich zastosowaniach poruszanie się po Warszawie autem jest kosztowne, czasochłonne i irytujące.

Kilkanaście lat temu odkurzyłem swój stary rower, pamiętający jeszcze podstawówkę. Początkowo korzystałem z niego okazjonalnie, ale z każdym kolejnym rokiem przekonywałem się, że to najwygodniejszy środek transportu. Obecnie w te nieliczne dni, gdy np. z powodu śnieżycy przemieszczam się inaczej, od rana jestem rozdrażniony, bo muszę zejść z przetartej ścieżki.

Tak, takie korzystanie z roweru wymaga inwestycji. Potrzebuję jednośladu, na którym mogę komfortowo jeździć w eleganckich ubraniach. Gdy urodziły się dzieci, potrzebna była też przyczepka rowerowa, a potem rower cargo. Trzeba mieć przeciwdeszczową odzież, dobre rękawiczki i czapkę na zimę, przydaje się maseczka antysmogowa. Ale gdy już ma się to wyposażenie, czyli tę przetartą ścieżkę, naprawdę trudno o równie wygodną, szybką i tanią alternatywę. 

Maciej Rusek, naczelnik wydziału, Biuro ds. Kontaktów Samorządowych i Repatriacji UM Sopotu

Lubię jazdę rowerem, przede wszystkim dlatego, iż daje mi ona poczucie wolności i niezależności. Korzystam z roweru przez cały rok. W zatłoczonym często przez ruch samochodowy mieście rower oznacza niezależność od środków publicznej komunikacji. Zresztą rower stwarza więcej możliwości wyboru najbardziej dogodnej trasy. Ma to znaczenie przy załatwianiu różnych spraw, szczególnie w centrum dużego miasta, w którym mieszkam, ale także przy dojazdach do pracy.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Rok rowerowy na Pomorzu Zachodnim
Materiał partnera
Katowice przesiadają się na rower
Rowerem przez Polskę
Rower publiczny wymyślony na nowo
Materiał partnera
Milion wykręconych kilometrów
Rowerem przez Polskę
Wiceprezydent Gdańska: Rower jest świetnym uzupełnieniem komunikacji publicznej