Wciąż niewykorzystana szansa

Jerzy Buzek | W długofalowym rozwoju kluczowe są powiaty – przekonuje były premier, przewodniczący kapituły „Rankingu Samorządów”

Publikacja: 17.07.2012 01:22

Rz: W jakiej kondycji są samorządy?

Jerzy Buzek: Nie ma klimatu na samorządność – mówią sami samorządowcy. Zmiany podatkowe ostatnich lat uszczupliły dochody, a zadań i obciążeń przybywa. Ale są też pieniądze unijne, które dodają rozmachu i blasku naszej samorządności. Zawsze więc powtarzam: stanowią wielki potencjał rozwojowy kraju, ale są też nadal niewykorzystaną szansą.

Co im najbardziej doskwiera?

Problemy nierozwiązane od lat, przeregulowania, brak władztwa. Zaległości rozwiązań prawnych hamują maszynę rozwojową. Najbardziej widać to w powiatach: najpierw nie dano im pieniędzy (w 2001 roku przeprowadziliśmy odpowiednią ustawę, którą jednak zablokowało weto), zabierano im kompetencje, a teraz mówi się, że trzeba je zlikwidować.

Te bolączki są widoczne w rankingu samorządowym „Rz"?

Ranking porównuje działania władz samorządowych między sobą i nie odnosimy się w nim do sytuacji idealnej. Ale to na przykład, że samorządy przygotowały tereny pod zabudowę dla kilkudziesięciu tysięcy nowych mieszkańców naszego kraju, jest oczywiście absurdem. A wszystko sprowadza się do braku jasno zdefiniowanych standardów zagospodarowania przestrzennego, za co odpowiadają władze centralne, a nie tylko samorządowcy.

Ale rok temu na spotkaniu samorządowców związanym z rankingiem „Rz" powiedział pan: „samorządność udała się nam perfekcyjnie". Bronił pan trzystopniowej struktury, choć oponenci zwracają uwagę, że jest droga i zamydla odpowiedzialność. Jako dowód podają spory bałagan z infrastrukturą i odpowiedzialnością za budowę dróg...

Powiaty realizują zadania z niemal 200 ustaw. Są gwarancją dostępu naszych 50–100-tysięcznych obywatelskich wspólnot lokalnych do szkół średnich, opieki zdrowotnej, najważniejszych urzędów. Mamy je przenieść do województw lub realizować bez demokratycznego nadzoru? Bo do tego sprowadza się dyskusja w sprawie drogiego systemu samorządowego. Bolączką powiatów nie są nadmierne pieniądze wydawane na aparat administracyjny, tylko brak pieniędzy na działania. Trzeba je dofinansować, a nie likwidować. Można jednak zmienić system wyborczy, tak jak – słusznie – zmniejszyliśmy kiedyś liczbę radnych na każdym szczeblu. A budowa dróg? To, czy powstają, naprawdę nie zależy od tego, ile mamy szczebli samorządu.

Ale nie dostaną tych pieniędzy, przynajmniej nie wydaje się, by rząd miał taki zamiar, więc pat ma trwać?

Stopniowo przebije się świadomość, że w długofalowym rozwoju najważniejsze są powiaty lub miasta na prawach powiatu, liczące w Polsce po ok. 80 tysięcy mieszkańców; jak w modelu fińskim, który tak się tam sprawdził. Dolina Krzemowa to nie miasto San Francisco, ale kilkanaście niewielkich ośrodków na przestrzeni kilkuset kilometrów.

Podkreśla pan, że pieniądze wspólnotowe dodają blasku samorządności. Nie obawia się pan, że ten boom inwestycyjny będzie katastrofą finansową? Część miast, gmin, powiatów jest zadłużona poza rozsądną granicę, a inne będą musiały utrzymywać infrastrukturę, która będzie „zjadała" ich finanse?

Tego się dopiero dowiemy. Jest w Polakach taki pesymizm, że zawsze coś źle robimy, nie udźwigniemy, nie uda nam się. Mam nadzieję, że większość inwestycji okaże się trafiona. Ale też potrzebne jest przekonanie, że droga, nowy dworzec czy nawet budynek opery nie jest celem samym w sobie. Jeśli samorządy zdecydowały się na inwestycje, to teraz powinny pamiętać, że po to, by ściągnąć inwestorów, potrzebne są i działania promocyjne, i teren przygotowany pod inwestycje. Ale też powinny sprawnie działać służba zdrowia i szkolnictwo. Jeśli inwestycje nie zostaną wykorzystane do dalszego rozwoju, to mogą stać się balastem i wtedy samorządy, zamiast liczyć zyski, zaczną liczyć straty. Ale w wielu miejscowościach czy małych regionach już się udało. Nie chcę podawać przykładów, bo nie wymieniłbym wszystkich, a nie chcę promować tylko niektórych.

No tak, ale wiele samorządów nie radzi sobie, bo w ogóle nie ma planów zagospodarowania przestrzennego, gorzej niekiedy mówią potencjalnym inwestorom: możemy przygotować, ale na wasz koszt. Czy to trochę nie wstyd?

Nie chciałbym w pełni rozgrzeszać samorządów, ale plany nie wszędzie są obowiązkowe. Nie jesteśmy też gorsi od na przykład Niemców, jeśli chodzi o pokrycie planami naszego kraju. Te plany robione są krok po kroku, sporo też przecież kosztują i muszą obejmować także koszt odszkodowań. Może się zdarzyć, że samorząd nie przewidział planu dla jakiegoś nieużytku czy terenu zakupionego przez inwestora od rolnika lub po upadłej firmie, a nie ma bieżących środków na plan. Brak planu nie jest więc z definicji zły.

Namawia pan samorządy, by zadbały o zwiększanie efektywności energetycznej. Jak reagują?

Program pilotażowy efektywności energetycznej gmin niedługo rusza. Zapewne dobry przykład spowoduje, że inni też zaczną się nim interesować.

—rozmawiała Aleksandra Fandrejewska

CV

Jerzy Buzek jest profesorem nauk technicznych, był posłem na Sejm III kadencji oraz premierem w latach 1997–2001. Był pierwszym szefem rządu w III Rzeczypospolitej rządzącym przez pełną, czteroletnią kadencję Sejmu. Kierowany przez niego rząd wprowadził cztery wielkie reformy – emerytalną, zdrowia, administracji i oświaty). Od 2004 r. jest posłem do Parlamentu Europejskiego, najpierw VI, a obecnie VII kadencji. W latach 2009–2012 był jego przewodniczącym.

Rz: W jakiej kondycji są samorządy?

Jerzy Buzek: Nie ma klimatu na samorządność – mówią sami samorządowcy. Zmiany podatkowe ostatnich lat uszczupliły dochody, a zadań i obciążeń przybywa. Ale są też pieniądze unijne, które dodają rozmachu i blasku naszej samorządności. Zawsze więc powtarzam: stanowią wielki potencjał rozwojowy kraju, ale są też nadal niewykorzystaną szansą.

Pozostało 93% artykułu
Regiony
Dolny Śląsk zaprasza turystów. Szczególnie teraz
Regiony
Odważne decyzje w trudnych czasach
Materiał partnera
Kraków – stolica kultury i nowoczesna metropolia
Regiony
Gdynia Sailing Days już po raz 25.
Materiał partnera
Ciechanów idealny na city break