System gospodarki przestrzennej jest niesprawny, a planowanie przestrzenne znajduje się w stanie zapaści. Skutki tego są znane. Dokumenty rządowe, badania statystyczne GUS, dziesiątki ekspertyz pokazują szkody społeczne i rosnące koszty finansowe patologii przestrzennych. Koszty te pokrywa państwo, czyli obywatele płacący podatki.
Wadliwe plany przestrzenne rodzą skutki prawne. W efekcie rośnie liczba pozwów kierowanych do sądów przez właścicieli nieruchomości. Ich wysokość w wielu gminach sięga już setek milionów złotych, jednak nikt tego zjawiska nie monitoruje. Bilanse strat generowanych przez chaos urbanizacyjny są jednak niepełne. Nie znamy skutków rozpraszania zabudowy. Z badań prowadzonych w innych krajach wiemy jednak, że są wysokie.
Bezpośrednie źródła kryzysu również znamy. To brak racjonalnej polityki przestrzennej, wadliwy system planowania, brak kontroli rynku nieruchomości, procesy spekulacyjne i słabość instytucji publicznych. Problemy te omawia wiele dokumentów, wśród nich najpełniej KPZK, czyli Koncepcja Przestrzennego Zagospodarowania Kraju 2030.
Potrzebna sprawna administracja
Szczególnie szkodliwy jest system stanowienia i stosowania w Polsce prawa. W niedawnej debacie prezydenckiej elita polskiej legislatury poddała go miażdżącej krytyce. W innych krajach Wspólnoty prawo regulujące procesy przestrzenne jest rozbudowane i systematycznie nowelizowane, bo im więcej wolnego rynku i demokracji, tym doskonalsze muszą być regulacje prawne. Polskie prawo tej zależności nie uwzględnia.
Realizacja prawa wymaga kompetentnej i sprawnej administracji. W Anglii minister lokalnych samorządów wydaje wytyczne (PPP) wiążące wszystkie podmioty: publiczne i prywatne, a wdraża je Planning Inspectorate, organ doradczy zatrudniający 700 urbanistów, ekonomistów i prawników. Decyzje ministra są zaskarżalne, ale sądy, chroniąc interes publiczny i interesy obywateli, z zasady potwierdzają jego stanowisko. W Polsce administrację rządową odpowiedzialną za urbanistykę i architekturę prawie zlikwidowano.