„Chcemy bzykać w spokoju”, „kochaj – nie rżnij ”, „Chcemy mieć mokro” – to nie mało wyrafinowane deklaracje okołowalentynkowe, a hasła, jakimi wrocławscy ekolodzy chcą zwrócić uwagę na katastrofalny poziom ochrony tamtejszej zieleni.
Kampania „Dziki Wrocław – Dzika przyjemność” to wspólny projekt wszystkich 22 organizacji i ruchów ekologicznych z miasta, pod wspólnym parasolem Wrocławskiej Ochrony Klimatu.
– Razem z Koalicją Wrocławska Ochrona Klimatu złożyliśmy 26 wniosków do Jacka Sutryka o podjęcie natychmiastowych działań w celu objęcia ochroną prawną zagrożonych betonozą, wycinką czy suszą 26 wartościowych terenów zielonych Wrocławia – twittował 2 sierpnia ruch Extinction Rebellion Wrocław.
Ekolodzy, którzy żądają reakcji wrocławskiego ratusza, zintegrowali się w trakcie poprzednich walk o ochronę kolejnych terenów zielonych. To długa lista: Wrocław zignorował kilka tysięcy podpisów pod apelem o ochronę Lasu Mokrzańskiego, w parku Leśnym wyciął blisko 270 drzew, pod budowę Alei Stabłowickiej – mimo protestów mieszkańców – wyciął 10 ha lasu, które miasto nazwało „zarośniętym polem”. Ostatnio miasto zlikwidowało 7 ha terenów zielonych z planu zagospodarowania przestrzennego w rejonie ulicy Rychtalskiej i przeznaczyło je pod zabudowę. Zdaniem ekologów Wrocław nie wykonał też uchwały rady miejskiej z... 2006 r. Przewidywała ona zalesienie 620 ha. Do zamknięcia tego wydania „ŻR” ratusz nie skomentował zarzutów.
Zgody nie ma, nawet gdy chodzi o szacunki ilości zieleni w mieście. W mediach społecznościowych miasto podkreśla natomiast, że aż 41 proc. jego powierzchni to tereny zielone. GUS jednak, jak wytykają aktywiści, oblicza, że „tereny zielone” to 11 proc. powierzchni miasta, z czego 7,5 proc. to lasy. Według urzędu Wrocław nie posiada też zespołów przyrodniczo-krajobrazowych i obszarów chronionego krajobrazu.