Zbawieniem dla stolicy Polski jest okres wiosenno-wakacyjny. Oczywiście w życiu koncertowym. Nie musimy już brodzić w błocie, które było dodatkową atrakcją koncertów na Stadionie Gwardii. A pamiętam dobrze, jak siąpił deszczyk podczas występów Stinga, Roberta Planta czy Metalliki. Buty, zwłaszcza eleganckich pań, nie były wtedy w dobrym humorze.
Nie musimy też jechać na oddalony od centrum pas bemowskiego lotniska. A przecież dotarcie do bram to był dopiero początek atrakcji: trzeba było jeszcze przemierzyć płytę, by dotrzeć do sceny, co zajmowało do 30 minut. Zadowoleni mogli być tylko mieszkańcy Bemowa. Jeśli lubili słuchać koncertów ze swoich balkonów i tarasów, bo dźwięk rozchodził się nadwyraz doskonale.
Nie musimy brodzić w błocie Stadionu Gwardii, nie musimy biegać po pasie bemowskiego lotniska, ponieważ dzięki infrastrukturalnym przygotowaniom do Euro’2012 mamy Stadion Narodowy. Jest on jednak zbawieniem dla naszego życia koncertowego wyłącznie w okresie wiosenno-letnim, kiedy największe gwiazdy planują koncerty festiwalowe lub stadionowe właśnie. Stadion nie jest jednak wymarzonym miejscem na koncerty zimną jesienią i lodowatą zimą, pomimo że dysponuje zamykanym dachem.
Dlatego w Europie, do której przynależność podkreślamy, każda stolica dysponuje poza stadionami innymi obiektami sportowo-koncertowymi, mieszczącymi kilkanaście tysięcy widzów. Tak jest w Łodzi, Gdańsku, Krakowie, w Katowicach. Tam latem nie ma żadnego problemu, by zaprosić światowej sławy gwiazdę i nie stracić na koncercie, płacąc wysokie honorarium.
Od zmiany ustrojowej mijają już blisko trzy dekady, tymczasem Warszawa jest jedyną stolicą w Unii Europejskiej, gdzie z organizacją spektakularnych koncertów jesienią i zimą jest kłopot. Dlatego warszawiacy są skazani na Torwar, który działa pod hasłem „Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma”.