Spokojnie, na to wpadłby nawet sztyft (wyrażenie z arsenału języka polsko-wielkopolskiego oznaczającego rzemieślniczego ucznia). Rzecz w tym, że ów „profesor” robił to – bezkarnie i z sukcesami – przez lat czterdzieści! Co więcej, robił to na najbardziej szacownych uczelniach statecznego Grodu Przemysława, w tym również na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, tej kuźni wielkopolskich elit.
Sposób był prosty. Zaczepianym na uczelni studentkom mężczyzna przedstawiał się jako profesor i namawiał do udziału w antropologicznym eksperymencie. Dziwacznym. Dość powiedzieć, że jedną z kobiet poprosił, aby sukcesywnie pozbywała się garderoby (co w normalnym języku nazywa się striptizem), a na nagich częściach ciała wybranki naklejał mokre karteczki. Rozebraną już kobietę namówił, jak to elegancko określa komunikat policji, „do zachowań o charakterze seksualnym” (czy tam pracują poeci?!). Wcześniej jednak, aby przydać powagi swoim „eksperymentom”, studentki wypełniały specjalną ankietę. „Profesor” skrupulatnie te ankiety przechowywał. Policja znalazła w mieszkaniu „naukowca” 270 ankiet, ale twierdzi, że poszkodowanych było przynajmniej 420 kobiet. Przynajmniej jedna została zgwałcona. 419 zachowało to wydarzenie w tajemnicy!