– Trenowaliśmy 364 dni w roku, nawet w Wigilię przychodziliśmy rano na halę, żeby rodzicom nie przeszkadzać w przygotowaniach do świąt. Byliśmy jak jedna rodzina. Spotykaliśmy się ze starszymi wychowankami, którzy już poszli w świat, bo trener Dobosz dbał, żebyśmy się znali nawzajem i wspierali, kiedy było trzeba – dodaje Magiera.
Metody szkoleniowe trenera Dobosza były ciekawe i na miarę możliwości nowatorskie. Nie było specjalistycznego sprzętu, ale jeśli ktoś miał pasję, to potrafił poradzić sobie również z takimi ograniczeniami. – Trener Dobosz słynął z kontrowersyjnych metod, na które kiedyś patrzono z przymrużeniem oka, a dziś są uważane za oczywistość. Nie biegaliśmy bez sensu, wszystkie ćwiczenia wykonywaliśmy z piłkami. W czasie treningu było dużo gier, ćwiczyliśmy kombinacje, rozwiązywaliśmy takie piłkarskie „rebusy”, uczyliśmy się myślenia. Zawodnicy, którzy przychodzili do Rakowa z innych klubów, na początku nie mogli się w tym połapać. W Olsztynie pod Częstochową ustawialiśmy boisko na zboczu wzgórza: w jednej połowie musieliśmy radzić sobie pod górkę, a w drugiej – z górki. Zdarzało się, że graliśmy w lesie. Siatki były zawieszane na drzewach. Musieliśmy pamiętać, żeby cały czas głowę mieć uniesioną, patrzeć przed siebie, bo w każdej chwili groziło zderzenie z drzewem – mówi trener Magiera.
Wspomina też, że nikogo nie trzeba było zachęcać do przychodzenia na trening. Młodzi piłkarze sami spotykali się godzinę przed zajęciami, dzielili na drużyny i grali swoją „ligę”. Potem przychodził trener, robił normalne zajęcia, a najwytrwalsi zostawali po treningu i grali przy zapadającym zmroku.
– Za moich czasów trenowało się na betonie, na żwirze. Trawę pod stopami można było poczuć w przerwie meczu seniorów, jak się podawało piłki. Mogliśmy sobie wejść i kopnąć kilka razy. Potem były jeszcze pogawędki w szatni, która była tak mała, że siedzieliśmy jeden na drugim, ale nikomu to nie przeszkadzało. Byliśmy jednością – wspomina trener kadry do lat 20.
Nie przypomina to dzisiejszych klubów-korporacji, które jedyny sposób na związanie ze sobą piłkarzy-najemników widzą w rozbudowanych kontraktach, z wieloma paragrafami na wypadek różnicy zdań lub interesów. W Rakowie gra przechodziła z ojca na syna. Wśród ważnych postaci przedwojennego klubu byli działacze Polskiej Partii Socjalistycznej, ale jak mogło być inaczej, skoro cała okolica pracowała w Hucie Częstochowa?
Panowie inżynierowie
W historii klubu widać też historię II Rzeczypospolitej. Witold Basiński, historyk Rakowa i syn jednego z ważniejszych piłkarzy, a potem wieloletniego trenera Jana Basińskiego, opowiadał, że piłka nożna przywędrowała na te tereny razem z belgijskimi i francuskimi inżynierami, którzy przyjechali do przeżywającej rozkwit Częstochowy. Polacy widzieli, jak oni spędzają wolny czas, a że wielkim orędownikiem kultury fizycznej wśród robotników był wybitny polityk tego czasu Ignacy Daszyński, to na powstanie robotniczych klubów sportowych nie trzeba było długo czekać. Pierwszy klub, pod nazwą Racovia, pojawił się już w 1921 roku, ale miał problem z uzyskaniem osobowości prawnej z powodu luk w statucie.