„Zadry” Dominika Rutkowskiego rozpoczyna opis wiejskiego sklepu z połowy lat 90. Czterdziestoletni Roman Bohdal, stołeczny dziennikarz, uważnie lustruje półki oraz kupujących. Zastanawia się, na ile zachodniopomorska wieś Wrześniowice zmieniła się przez kilkanaście lat jego nieobecności. Szczególną uwagę poświęca półkom z alkoholami, zwłaszcza tanimi winami, cieszącymi się największą popularnością wśród klienteli „spożywczaka”. Co chwila ktoś wpada po kilka butelek „na zeszyt”.
Specyfikę Wrześniowic ukształtował miejscowy PGR, zamknięty na początku transformacji. Roman ostatni raz był w miejscowości w 1977 r., kiedy to społecznością wstrząsnęła tragedia. Zginęło wtedy w tajemniczych okolicznościach dziewięć osób. Wraca tam w 1995 r. i próbuje zrozumieć, co właściwie wydarzyło się półtorej dekady temu, że ludzie wciąż nie chcą o tym mówić.
Pierwsze kroki kieruje w stronę zabudowań dawnego PGR, gdzie obecnie mieszka inny miastowy. Nazywa się Oskar. Trafił na prowincję zmęczony hałaśliwością transformującej się stolicy. Wydzierżawił ziemię i budynki zamkniętego niedawno PGR i próbuje nimi gospodarować w obliczu wolnego rynku.
Osobiste doświadczenia
W historii Oskara pobrzmiewają osobiste doświadczenia 49-letniego Dominika Rutkowskiego, który również uciekł ze stolicy w połowie lat 90. i szukał spełnienia w wiejskim życiu w okolicach Szczecinka. Tereny te znał jeszcze z dzieciństwa, bo od szóstego roku życia przyjeżdżał regularnie na Pomorze Zachodnie. – Siostra i matka mojego dziadka, pochodzące z Wileńszczyzny, wylądowały po wojnie w Koszalinie jako repatriantki – opowiada „Rzeczpospolitej”. – W związku z tym często spędzałem tam wakacje i przyjeżdżałem na uroczystości rodzinne.