Rz: U podnóża czeskiego szczytu Praded w Sudetach leży maleńkie uzdrowisko Karlova Studanka. Odwiedziłam je jesienią jakieś 15 lat temu i byłam oczarowana. Wrażenie robiły drewniana architektura, parki, knajpki. Natomiast sam Praded (po polsku Pradziad) i to, co tam stoi na szczycie, okazały się brzydkie i rozczarowujące. Szpetne socjalistyczne budowle, widoki zakryte przez smog. Czy od tamtego czasu dużo się w tej okolicy zmieniło?
Radosław Roszkowski: Sama estetyka tego, co umieszczone jest na szczycie Pradziada, nie uległa w ostatnich latach jakimś szczególnym zmianom, ale euroregion nie jest zarządcą tej nieruchomości. Zajął się jednak o wiele istotniejszą kwestią: pracą u podstaw, budowaniem granicy, która łączy, a nie dzieli. I mam tu na myśli przede wszystkim granicę mentalną, świadomość, przełamywanie stereotypów.
Skąd pomysł Euroregionu Pradziad i czy trudno było go stworzyć?
Od 1991 r., początkowo z inicjatywy władz Jesenika, rozpoczęto na naszym odcinku pogranicza spotkania, konferencje i mniej formalne rozmowy, które po kilku latach, w czerwcu 1997 r., doprowadziły do sformalizowania współpracy poprzez zawarcie porozumienia samorządów lokalnych pod nazwą Euroregion Pradziad. Nazwę zaproponował ówczesny burmistrz Prudnika i wywodzi się ona od wspomnianego szczytu górskiego.
Nie było łatwo doprowadzić do podpisania umowy. Opór idei tworzenia euroregionów stawiały między innymi władze centralne obu państw, obawiające się prób usamodzielnienia się nowych obszarów. Sprawę przeprowadzić do końca pomogli m.in. konsulowie Josef Byrtus i Bernard Błaszczyk. Za odwagę należą im się ogromne podziękowania.