Rz: Miesiąc temu wygrał pan w Marsylii przedostatni etap Tour de France. Czy zwycięstwo etapowe w najbardziej prestiżowym wyścigu na świecie zmienia życie kolarza?
Maciej Bodnar: Każdy z nas marzy o tym, żeby wystartować w Tour de France, dla niektórych sam udział to największe osiągnięcie w karierze, a co dopiero wygrana etapowa. Co prawda nie mogę tego porównać ze zwycięstwem w Giro czy w Vuelcie, bo tam mi się nie udawało tego zrobić, ale poczułem, że w Marsylii dokonałem czegoś wyjątkowego. W peletonie mówi się, że tour to tour, podkreślając jego wagę, prestiż, renomę. Wydźwięk zwycięstwa etapowego jest ogromny. Wiem, że zostało wpisane na trwałe do moich osiągnięć i to na pierwszym miejscu.
Czy fakt, że wygrał pan etap w przedostatnim dniu wyścigu, kiedy rozstrzygało się zwycięstwo Christophera Froome’a w klasyfikacji generalnej, nie osłabił rangi tego sukcesu?
Wprost przeciwnie. To był najbardziej odpowiedni moment. Prowadzący Froome jechał jako ostatni, ja byłem wtedy pierwszy i jego czas był porównywany do mojego. Zyskałem na tym medialnie i sportowo. Wygrałem przecież nie tylko z Michałem Kwiatkowskim, którego wyprzedziłem o sekundę, ale z Froomem, nie wspominając o mistrzu świata Tonym Martinie. Gdyby czasówka była rozgrywana na 15. albo na 16. etapie, nie miałaby takiego prestiżu. Odczułem to, bo naprawdę wielu znanych kolarzy gratulowało mi występu, jednym z pierwszych był Froome.
Dwa tygodnie później na mistrzostwach Europy w Danii zajął pan drugie miejsce. Ten wynik nie odbił się tak szerokim echem. Jak pan ten drugi sukces stawia we własnej hierarchii?