Gdynia, skwer Kościuszki, koniec lipca. Mężczyzna w klapkach powoli idzie z dwiema tackami w kierunku stolika. Na każdej widać sporej wielkości kawałki dorsza, frytki i surówkę. Za nim kroczy syn, niosąc kolejne dwie tacki. Do odbioru zostały jeszcze napoje – dla taty i mamy po piwie, a dla dwójki dzieci – soki. Zanim jednak całe zamówienie trafi na blat drewnianej ławy z parasolem, mężczyzna najpierw podchodzi do kasy. Ekspedientka sumuje na głos pozycje z listy.
– Dorsz, filet 300 g, dorsz 200 g… frytki cztery razy… cola… – wylicza i w końcu obwieszcza: 140 zł. Mężczyzna na chwilę zastyga zdziwiony, po czym bez słowa szuka pieniędzy w portfelu i płaci.
Takie scenki to letni standard polskiego wybrzeża. Setki tysięcy wczasowiczów okupują setki smażalni. Niezmiennie popularne są mintaj, flądra, morszczuk, halibut, łosoś, sola, kergulena. Choć niewątpliwie króluje dorsz. Ceny – zależą od miejscowości, a także od tego, gdzie smażalnia zaopatruje się w ryby.
W smażalni Pikling we Władysławowie – zarówno filet z dorsza, jak i flądry kosztuje 6 zł. Flądra niefiletowana to wydatek 5 zł za 100 g. Za ile więc zje obiad czteroosobowa rodzina?
– Załóżmy, że tata weźmie 300 g, a mama 200 g dorsza. Dzieci wspólnie może zjedzą ćwierć kilograma, bo wiadomo, jak dzieci lubią ryby – mówi Krzysztof Strachanowski, właściciel Piklinga. – Jeszcze frytki i surówki, do tego coś do picia. Myślę, że wyjdzie około 90 zł za taki rodzinny zestaw ekonomiczny. Bywa, że dajemy do zestawu zupę albo napój.