Legionowskie Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe (LWOPR) porównywane jest z krajowymi potęgami – mazurskim i sopockim. Jak to się stało, że pogotowie nad mazowieckim Zalewem Zegrzyńskim dorównało potęgom znad naprawdę dużych akwenów?
Maciej Sterliński: Nad zalewem w letnie weekendy wypoczywa od kilku do kilkunastu tysięcy osób, więc LWOPR, jak odpowiedniki sopocki czy mazurski, ma pod opieką również dużą liczbę wypoczywających nad wodą.
Jak zaczęła się historia LWOPR?
Mogę mówić o początku XXI w., kiedy sam trafiłem nad zalew. Namówił mnie mój były nauczyciel z liceum, z którym spotkałem się w gabinecie. Wspomniał, że jest ratownikiem, i zaprosił mnie nad zalew. Postanowiłem odświeżyć znajomość z akwenem, na którym w latach 80. pływałem regatowo na łodzi 470 w Szkolnym Wojewódzkim Ośrodku Sportowym (SWOS) w Zegrzu. Pojechałem i… zostałem. Był wrzesień, koniec sezonu, ale jeździłem tam, dopóki łódki były na wodzie. Wtedy też poznałem Krzysztofa Jaworskiego, przyszłego prezesa LWOPR, który już wówczas był znaczącą postacią w środowisku. Miał cele i wizje, którymi porywał innych. Prócz kilku jednostek ratowniczych na zalewie funkcjonowała wówczas pierwsza karetka wodna na łodzi Atol 550, motorówce, którą wszyscy wspominamy z sentymentem, chociaż mało nadawała się do naszych zadań.
W naturalny sposób zaczął pan pływać w karetce?