Jest pan jedynym piłkarzem w historii piłki w Polsce, który zdobywał tytuł króla strzelców na pięciu poziomach rozgrywek: w okręgówce, IV, III, II i I lidze. Zapamiętał pan szczególnie któreś z tych trofeów?
Pierwsze na pewno. Grając w klubie Woy z Bukowca Opoczyńskiego, strzeliłem w sezonie 54 bramki chyba w 34 meczach. To była okręgówka, a ja miałem 21 lat. W dodatku normalnie pracowałem jako zaopatrzeniowiec w zakładzie masarskim. Nim poszedłem na trening, musiałem rozwieźć towar, wędliny i mięso. Stąd się wziął mój pseudonim – Kiełbasa.
Lubi go pan?
Przyzwyczaiłem się. Przydomek piłkarza świadczy o jego popularności. Jestem „Kiełbasą” i jest mi z tym dobrze. Ta firma przetwórstwa mięsnego WOY, pana Wojciechowskiego, w której pracowałem, produkuje zresztą „kiełbasę futbolową”. Kiedy pan przypomina moje tytuły króla strzelców jako wyjątkowe, to proszę dodać, że jestem też jedynym polskim piłkarzem, na cześć którego nazwano kiełbasę. Jak się bawić, to się bawić. Bawiłem się zawsze i wszędzie, bo traktowałem grę w piłkę jako przyjemność. Czy to była okręgówka, czy pierwsza liga, czyli dzisiejsza ekstraklasa w Kielcach. Przyjemna praca jest łatwiejsza.
A co było największą przyjemnością?
Oczywiście gra w reprezentacji Polski. Jesienią 2005 r. Paweł Janas powołał mnie do drużyny na mecz z Estonią. Miałem już 29 lat, a w tym wieku marzenia o debiucie w kadrze są coraz słabsze. Ale zdobywałem dużo bramek, kibice i dziennikarze naciskali na trenera, żeby dał mi szansę, a on to zrobił. Mecz odbywał się w Ostrowcu Świętokrzyskim, a więc prawie na moich śmieciach. Przyjechała cała rodzina i znajomi. Ludzie robili zakłady, czy dla reprezentacji też strzelę bramkę.
Nie bał się pan?
A czego? Wiedziałem, że umiem grać, miałem świadomość, że jestem wśród najlepszych piłkarzy w kraju i samo to dawało mi satysfakcję. Oczywiście jakaś trema była, ale Wojtek Kowalewski i Mariusz Lewandowski podtrzymywali mnie na duchu. Kiedy trener wpuścił mnie na boisko w II połowie, za Pawła Brożka, poczułem się, jak bym grał w Bukowcu czy Kielcach. Skoro kibice przyszli, żeby zobaczyć moją bramkę, to nie mogłem ich zawieść. Patrzyłem, jak grają obrońcy, czekałem, czekałem, aż się doczekałem. Na trzy minuty przed końcem obrońca dał się nabrać na zwód i miałem prostą drogę do bramki. Trafiłem w okienko na 3:1 dla Polski. Ja to wszystko widzę i nigdy nie zapomnę.
Ma pan pamiątkę z tego meczu?
Poprosiłem kierownika reprezentacji, żeby dał mi koszulkę na pamiątkę. Powiedział, że jak strzelę bramkę, to da mi dwie, dołoży spodenki, dres i co będę chciał. I tak się stało. Następnego dnia, w Kielcach, właściciel Korony Kolportera pan Krzysztof Klicki powiedział, że w uznaniu zasług moich i za rozsławienie klubu podnosi mi kontrakt o 3 tys. zł. Pan Klicki dawał ze swoich, miał gest i zbudował wielki klub jak na Kielce.
Czy pan się dorobił na piłce?
Od dnia zakończenia mojej kariery upłynęło niewiele lat, ale pod względem uposażeń dla zawodników to jest przepaść. Dziś zarabia się naprawdę duże pieniądze. Ja zapracowałem na chleb i do chleba też coś. Nie mam powodów do narzekań. Ale gdybym zarobił miliony, to dziś nie rozwoziłbym węgla.
Mówił pan sam, że to lubi.
Życie lubię, mam do wszystkiego pogodny stosunek. To jest praca jak każda inna. Jak chcę powspominać, to idę do pokoju urządzonego przez żonę, gdzie są wszystkie moje trofea: puchary, dyplomy, Oskar. I mam poczucie, że nie obijałem się przez tych 41 lat.
CV
Grzegorz Piechna (ur. 18.09.1976 r. w Opocznie) – piłkarz, który rozegrał tylko 36 meczów w ekstraklasie (w Koronie i Widzewie), wystąpił raz w reprezentacji (2005, z Estonią), ale na przełomie wieków był jednym z najpopularniejszych polskich zawodników. Grał w 15 klubach, m.in. Ceramika Opoczno, Pelikan Łowicz, Ceramika Paradyż, Torpedo Moskwa, Widzew Łódź, Polonia Warszawa, Doxa Kranoulas (Grecja). Król strzelców rozgrywek od ligi okręgowej po ekstraklasę. Laureat nagrody Fair Play MKOl za „godne życie” (2005). Aby mógł zdążyć na uroczyste jej wręczenie w Teatrze Wielkim w Warszawie, przełożono godzinę meczu ligowego Korony.