Między Bielsko-Białą a Oświęcimiem w trzytysięcznych Wilamowicach mieszkają potomkowie Flamandów osiadłych tu 800 lat temu. Mówią swoim unikatowym językiem – mieszanką niemieckiego, niderlandzkiego, słowiańskiego – w strukturze przypominającym jidysz. Choć po II wojnie światowej praktycznie wymarł, dziś i język, i strój wilamowski przechodzą niebywały renesans – od roku dzieci uczą się go w szkole, a Stowarzyszenie na rzecz Zachowania Dziedzictwa Kulturowego Miasta Wilamowice „Wilamowianie” walczy o powszechność tego języka i odrodzenie wyjątkowej kultury osadników.
Bo historia wilamowian jest niezwykła, ale i tragiczna.
Oddolne odrodzenie
Na tereny dzisiejszych Wilamowic osadnicy przybyli po najazdach tatarskich w XIII wieku z zachodniej Europy: Flandrii, Fryzji i Alzacji. Zajmowali się tkactwem, materiałami handlowali na całym świecie. Widać to w bogactwie regionalnych strojów kobiecych, które mają m.in. tureckie inspiracje. Do 1945 r. wilamowski był tu powszechnie używanym językiem. Po wojnie go zakazano, bo zbyt przypominał niemiecki, a wilamowską kulturę tępiono. „Kobiety chodzące w tradycyjnych strojach publicznie rozbierano i bito, a ich ubiór palono, deptano i niszczono. Wiele osób wysiedlono i wysłano do obozów w Wadowicach, Oświęcimiu oraz Jaworznie. Kilkudziesięciu mężczyzn oraz dwie kobiety wysłano na Ural” – tak stowarzyszenie opisuje represje, jakim poddano Wilamowian po wojnie.
Choć 12 lat później zakazy zniesiono, międzypokoleniowy przekaz języka i tradycji został przerwany.
Dopiero kilka lat temu zaczął się odradzać. Oddolnie, dzięki mieszkańcom miasteczka takim jak Tymoteusz Król czy Justyna Majerska, szefowa stowarzyszenia.