Karmazynowy Król we Wrocławiu

Gdyby chcieć wybrać jedną- jedyną z rockowych formacji, która byłaby godna występu we wrocławskim Narodowym Forum Muzyki – to byłaby to bezwzględnie grupa Roberta Frippa, czyli King Crimson. Tak się składa, że zagra aż dwa koncerty – 20 i 21 września.

Publikacja: 25.08.2016 23:00

Karmazynowy Król we Wrocławiu

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Fani z całej Polski i goście Europejskiej Stolicy Kultury mają jeszcze w pamięci specjalny show Davida Gilmoura oraz nadzieje, że chociaż fragmenty niezapomnianego wrocławskiego wieczoru znajdą się na przyszłej płycie live gitarzysty Pink Floyd. Piszę o tym, ponieważ wrocławska sala, jej splendor i akustyka, predestynują ją do nagrania choćby jednego z dwóch występów King Crimson w stolicy Dolnego Śląska. Jest już polski precedens, ponieważ formacja Roberta Frippa opublikowała płytę koncertową „Live In Warsaw”, co prawda w wydaniu klubowym, ale jednak.

King Crimson to legenda progresywnego rocka i jazz-rocka, która od momentu wydania debiutu „In The Court Of The Crimson King” w 1969 roku elektryzowała słuchaczy muzyki, ponieważ każde kolejne nagranie było drogowskazem do tego, co nowe, ożywcze, świeże. Mieli też swoje „wejście smoka”, ponieważ zanim ukazała się debiutancka płyta, otwierali słynny koncert The Rolling Stones w lipcu 1969 roku w Hyde Parku, który oglądało pół miliona fanów. Nic dziwnego, że wśród nich był później m.in. David Bowie, z którym po latach Robert Fripp współpracował już na przyjacielskiej stopie.

Robert Fripp miał też talent do wynajdywania talentów. Na pierwszej płycie zaśpiewał Greg Lake, który zaraz potem zasilił szeregi supertria Emerson Lake And Palmer. „Lucky Man”! Śpiewał też u Frippa Gordon Haskell, który akurat tego faktu nie wspominał miło. Wśród gigantów grających u Frippa trzeba wymienić perkusistę Billa Brufforda (Yes), Adriana Belewa, współpracownika Franka Zappy czy Tony’ego Levina, przyjaciela Johna Lennona i Petera Gabriela.

Cieszyć się trzeba z przyjazdu King Crimson, bo grupa miała już nie istnieć. Robert Fripp na łamach „Financial Times” ogłosił koniec artystycznej działalności. Na szczęście nie po raz pierwszy zmienił zdanie. I z zaskoczenia pojechał na tournee, które upamiętnił album „Live In Toronto”.

Coraz częściej pojawiają się głosy, że nowy King Crimson jest zespołem jeszcze lepszym, bo po uzupełnieniu składu o flecistę i saksofonistę Mela Collinsa, także aż trzech perkusistów – Gavin Harrison, Pat Mastelotto, Bill Rieflin – daje mu niesamowitą rytmiczną siłę.

I tak trwa już 47 lat, choć z przerwami, muzyczny sen Roberta Frippa. A choć życzę mu wiele lat sił i zdrowia – w maju obchodził 70. urodziny- trudno jednocześnie oszukiwać własną intuicję: to może być jedna z ostatnich, jeśli nie ostatnia jego obecność w naszym kraju. Dlatego warto z niej skorzystać.

Fani z całej Polski i goście Europejskiej Stolicy Kultury mają jeszcze w pamięci specjalny show Davida Gilmoura oraz nadzieje, że chociaż fragmenty niezapomnianego wrocławskiego wieczoru znajdą się na przyszłej płycie live gitarzysty Pink Floyd. Piszę o tym, ponieważ wrocławska sala, jej splendor i akustyka, predestynują ją do nagrania choćby jednego z dwóch występów King Crimson w stolicy Dolnego Śląska. Jest już polski precedens, ponieważ formacja Roberta Frippa opublikowała płytę koncertową „Live In Warsaw”, co prawda w wydaniu klubowym, ale jednak.

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej