Przystanek Piotrówka

O malutkiej wsi leżącej niemal na granicy województwa opolskiego i Śląska znów jest głośno. Tym razem za sprawą gwiazdy z Afryki, która przyjechała grać tu w piłkę.

Publikacja: 12.04.2016 20:22

Do nietypowej drużyny mieszkańcy Piotrówki zdążyli się przyzwyczaić i ją polubić

Do nietypowej drużyny mieszkańcy Piotrówki zdążyli się przyzwyczaić i ją polubić

Foto: materiały prasowe

Po prawdzie, to nie przystanek, bardziej przystaneczek. Ławka, kawałek daszku, porwany rozkład. Jak ktoś nie stąd, to do Piotrówki trafić mu nie będzie łatwo. Zwłaszcza przy sobocie, kiedy przewoźnicy mają wolne. Prędzej pekaesem dojedzie się do Niemiec, gdzie pracuje na oko jedna piąta okolicy. Albo i wyjeżdża na stałe. Bo tutejsze wsie się starzeją, wymierają – tak mówią ci, którzy zostali.

Kto nie znalazł pracy w Opolu, Strzelcach czy aglomeracji śląskiej, tego kuszą reklamy: „praca w Niemczech, od teraz, dzwoń”. Ale ludzie mieszkają tu dobrzy. Pokierują, zaprowadzą. Jadąc z Opola, wystarczy zjechać na Strzelce, potem w kierunku Zawadzkiego, a jakieś trzy kilometry za Jemielnicą skręcić w lewo.

Wieś, w której mieszka 700 osób, gdzie stoi kościół, a prócz tego bar z zimnym piwem i boisko, dla jednych wymiera, ale dla innych jest celem i przepustką do lepszego świata, szansą na lepsze życie.

W ostatnią sobotę, w dniu ważnego ligowego meczu lokalnej drużyny piłki nożnej, wybrałem się tam sprawdzić, jak wygląda codzienne życie tej niecodziennej miejscowości.

Drużyna, jakiej nie było

O szansie na lepsze życie mówi Ireneusz Strychacz, chyba największy biznesmen w okolicy. Od przeszło 20 lat zajmuje się renowacją boisk i transportem. Ostatnio przewoził jupitery na stadion w Niecieczy, też malutkiej wsi, której drużyna piłkarska Termalica przebiła się właśnie do ekstraklasy. LZS-owi, którego Strychacz, pasjonat piłki, od kilku lat jest prezesem, nie wiedzie się tak dobrze.

Zespół zajmuje ostatnie miejsce w III lidze, w grupie opolsko-śląskiej uciułał ledwo pięć punktów. Jak już Piotrówka wygrała pierwszy w sezonie mecz, u siebie z Szombierkami, to związek wlepił jej walkowera za to, że miała w składzie dwóch graczy spoza Unii. Na tym poziomie może mieć tylko jednego. A w kadrze ma ich sześciu, choć bywało i kilkunastu. To tworzy wyjątkowość LZS Piotrówka. Takiej drużyny w Polsce jeszcze nie było.

– Może dobrze, że lecimy. W IV lidze przepisy nie są tak ostre, to i będzie mogło więcej grać tych moich chłopaków – mówi Strychacz. Parę lat temu wymyślił bowiem, że do Piotrówki będzie sprowadzał piłkarzy z całego świata. Miał już drużynę złożoną niemal z samych Brazylijczyków, potem grali w niej prawie sami Afrykanie – Senegalczycy, Nigeryjczycy, Zimbabwejczycy, Ghańczycy. Układ jest prosty. Prezes klubu daje młodym chłopakom gdzie mieszkać i co jeść, a oni mają odwdzięczyć się dobrą grą i dzięki temu wybić się do lepszej drużyny. A na tym ma zarobić klub, no i Strychacz także.

Być jak Michael Essien

Do tej pory przewinęło się ich przez Piotrówkę tylu, że prezes klubu nawet nie próbuje zliczyć. – Zarobić się na tym jeszcze nie udało. Jak ktoś się wybija, to daję go za darmo na wypożyczenie. O, pan popatrzy – mówi i wskazuje na grupkę roześmianych czarnoskórych chłopaków siedzących na trybunach lichego stadionu w Piotrówce.

– Gwaze wypatrzyli w Górniku Zabrze. To co, mam chłopaka trzymać, bo może kiedyś go sprzedam i na nim zarobię? Nie. Dam mu szansę, by się pokazał, może kiedyś będzie o mnie pamiętał. Dziś przyjechał w odwiedziny. „Prezes, kiedy podłączysz chłopakom internet?” – zagaduje nas Gwaze w sprawie swoich niedawnych kolegów z drużyny. „Już mają, nic się nie bój. Chociaż słabo grają, niech się pakują i do domu” – mówi Strychacz. Oczywiście żartował.

O swoich związkach z Afryką mówi tak: – Byłem kilka razy w Ghanie, zwiedziłem miejscowość, w której zaczynał Michael Essien. Boisko było takie, że jak jakiś chłopak kopał piłkę z rzutu rożnego, to bramki nie widział, bo takie nierówności były. Kozy chodzą po boisku, kurz, ziemia czerwona, ubita… A warunki mieszkaniowe takie, że się nie mieści w głowie. Ale niektórzy mają wielki talent. Nie biorę byle kogo, ale tych, co się wyróżniają. Tutaj to dla nich wielki świat. Są szczęśliwi, że mogą grać. Mieszkają w Piotrówce i w Strzelcach, różnie. Niektórzy zakładają rodziny. Uczą się języka, integrują. Ale są i tacy, co mi zaleźli za skórę. Dawid Abwo z Zagłębia Lubin na kolanach przyszedł, bym mu dał szansę. A potem uciekł do Turcji, grać za świetne pieniądze. Ale mnie już „nie zna” – żali się Strychacz.

Na meczu z Grunwaldem Ruda Śląska, który wspólnie oglądamy, kibiców na trybunach jest garstka. Może 30, góra 40 osób. Do nietypowej drużyny mieszkańcy już się przyzwyczaili. Przyjeżdżały telewizje, gazety pisały reportaże. Dziś tutejsi z widokiem czarnoskórych już są oswojeni.

– Mamy chyba najwyższy odsetek obcokrajowców na jednego mieszkańca, Warszawa takiego nie ma – śmieje się jeden z kibiców. Mówi, że wszyscy żyją tu w zgodzie. Afrykanie dodają kolorytu, chodzą ciągle uśmiechnięci. No i są bardzo grzeczni, religijni. Rasizm? Na pewno nie w Piotrówce. Czasem, jak drużyna jeździ do innych miejscowości, to ktoś coś krzyknie.

Gracze z Afryki to już część tutejszego krajobrazu, niektórzy założyli rodziny, pracują, mieszkają na stałe. Ale poza piłką pracują rzadko. – Znajoma załatwiła jednemu z nich pracę w Strzelcach, ale chyba tydzień lub dwa popracował, nieprzyzwyczajony – tłumaczy jeden z mieszkańców Piotrówki.

Powrót króla

Ale teraz o Piotrówce znów głośno, i to z powodu zawodnika, który doprowadził do walkoweru z Szombierkami. Nieszczęśliwcem, przez którego LZS stracił punkty, był Takesure Chinyama, były napastnik Legii i król strzelców ekstraklasy. Choć zdarzały się tu głośne nazwiska, jak choćby znanych z ekstraklasy braci Ekwueme (młodszy, Martins, gra do tej pory), to takiej gwiazdy jeszcze nie było.

Strychacz w połowie marca namówił Chinyamę do powrotu do Polski. Właściwie nie namówił, bo to sam piłkarz zgłosił się do klubu z Piotrówki. – Mam dużo znajomych w Zimbabwe. Przez nich Takesure znalazł do mnie kontakt i zadzwonił. Ciągnęło go do Polski. Chce dokończyć to, w czym kiedyś mu przeszkodzono – mówi prezes. Co takiego? Tego ani Strychacz, ani Chinyama powiedzieć nie chcą.

– Wystarczy, że powiem, że był dogadany z Eintrachtem Frankfurt, ale coś lub ktoś przeszkodził mu w transferze. Takesure chce jeszcze udowodnić, że potrafi grać w piłkę. Załatwiłem mu papiery, wizę, bilety, no i jest – tłumaczy prezes.

Chinyamy nie było w Polsce pięć lat. 33-letni dziś napastnik zaczął w Polsce karierę w Dyskobolii Grodzisk Wlkp. Z klubem zdobył Puchar Polski. Szybko podkupiła go Legia. I miała z niego sporo pożytku. W 2009 roku został królem strzelców ekstraklasy, zdobył z zespołem trzy kolejne puchary. Fani Legii pokochali go za boiskowy luz, spontaniczność, radość z gry. No i gole. Chinyama często irytował grą bez taktyki, nie podawał. Ale jak w końcu trafiał do bramki rywala, trybuny skandowały jego nazwisko. Potem piłkarz złapał jednak kontuzję, nie mógł grać, a Legia się go pozbyła. Chinyama najpierw trafił do RPA, potem wrócił do domu, do Zimbabwe. Tam grał i pracował. Teraz chce spróbować jeszcze raz w Polsce.

– Skauci już do mnie wydzwaniają i o niego wypytują, ostatnio przyjechał nawet Artur Płatek z Piasta Gliwice – chwali się Strychacz. – Ale na razie nie ma co mówić o transferze. Takesure chce się w Piotrówce odbudować, wzmocnić, strzelić kilka goli. Ostatnie trzy miesiące w ogóle nie grał. To mądry chłopak, wie, że jeszcze będzie czas, by pograć wyżej. Zagrał dotychczas w dwóch meczach, w tym też w pechowym spotkaniu z Szombierkami. Widać, że wciąż ma to coś. Piotrówka to dla niego przystanek w drodze do góry.

Przyjedzie cały Śląsk

Chinyamę, który z powodu kontuzji z Grunwaldem nie zagrał, trudno oderwać od kolegów, z którymi głośno rozmawia i śmieje się w trakcie meczu. Gdy w końcu ma chwilę, rozmawia niechętnie.

– Nie wiem kiedy, ale jeszcze będę grał wysoko. Pójdę do I ligi i wyżej. Na inne oferty nie patrzyłem, najpierw potrenuję w Piotrówce, a potem dopiero poszukam innego klubu. To nie będzie problem – mówi łamanym polskim.

Pytam go, czy nie przeszkadza mu, że gra w drużynie z malutkiej wsi, a kiedyś strzelał gole na najpiękniejszych stadionach w Warszawie, Poznaniu czy Krakowie. – Piłka to piłka. Na sali, na podwórku albo na wsi. Nie można od razu iść do Warszawy. Tu mam swoich przyjaciół, tu mi dobrze – tłumaczy. I w końcu się otwiera, uderzając się w piersi: – Byłem tu królem strzelców, ludzie śpiewali moje nazwisko. Takich wspomnień nikt mi nie zabierze. Puchary, które zdobyłem, zostawiłem w domu. Przyjechałem po następne.

Kiedy się żegnamy, na stadionie w Piotrówce nie ma już prawie nikogo. LZS zremisował z Grunwaldem 0:0. Zachodzi słońce. Wyłączyli już muzykę taneczną, która sączyła się z głośników. Pani sprzedająca bilety przed wejściem, po pięć złotych, już złożyła swój stolik. Ludzie rozeszli się po domach. Przed bramą stoi z rowerami tylko kilku nastolatków z przewiązanymi szalikami swojego klubu.

Na do widzenia ucinam sobie jeszcze krótką rozmowę z prezesem. A ten snuje plany: – Na polu, o tam, za boiskiem, wybudujemy kolejne boiska. Stworzymy tu akademię. Dla dzieci, ale i moich chłopaków.

Cały Śląsk będzie mógł przyjechać i zobaczyć ich w akcji, upatrzyć sobie kogoś. A tam, za kościołem, postawimy hotel. Fajnie, że dzięki Chinyamie znów jest o Piotrówce głośno. Coś się tu na naszej wiosce dzieje.

Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej
Materiał Promocyjny
Nest Lease wkracza na rynek leasingowy i celuje w TOP10