Przystanek: Tor Kolarski

Na zaniedbanym i zapomnianym dziś torze kolarskim przy alei Wojska Polskiego wychowało się kilkunastu szczecińskich olimpijczyków. Troje ma szansę wystartować na igrzyskach w Rio de Janeiro.

Publikacja: 17.03.2016 16:00

Szczecin to dobre miejsce do treningów, pod warunkiem, że jest  odpowiednia temperatura

Szczecin to dobre miejsce do treningów, pod warunkiem, że jest odpowiednia temperatura

Foto: AFP

Szczecin ma przystanek, któremu nazwę dał tor kolarski. Wysiadając z tramwaju, trzeba się jednak natrudzić, żeby odnaleźć zabytkowy obiekt. Oczy i instynkt wiodą nas raczej w kierunku nowoczesnej Azoty Arena i dopiero po chwili zwracają uwagę ozdobione graffiti blaszane ściany tajemniczego owalnego budynku. Jedynie plakaty informujące o trwającym naborze do sekcji kolarstwa w Piaście Szczecin z wizerunkami olimpijczyków z tego klubu Macieja Bieleckiego, Kamila Kuczyńskiego i najsłynniejszego z nich Damiana Zielińskiego zapewniają nas, że wcześniej wysiada się rzeczywiście na właściwym miejscu.

Obiektów sportowych z takim rysem historycznym, znaczeniu sportowym dla uprawianej na nim dyscypliny nie ma w Polsce wiele – Wielka Krokiew w Zakopanem, Hala Ludowa we Wrocławiu, korty Legii w Warszawie. Z tego sportowo-historycznego dziedzictwa tylko tor kolarski w Szczecinie, choć nieznacznie przebudowywany po 1989 roku, najwięcej stracił na znaczeniu. Wykorzystywany jest dziś głównie przez młodzież, sporadycznie trenują tu seniorzy, czasami wynajmują go zapaleńcy od jazdy na ostrym kole. Ale miejsce to przez kilkadziesiąt lat tętniło życiem.

Tor do igrzysk

Tor nosi dziś imię Zbysława Zająca, absolwenta Technikum Elektrycznego w Szczecinie, zawodnika Czarnych, potem Ogniwa, wielokrotnego mistrza i rekordzisty Polski. W 1964 roku wystartował na igrzyskach w Tokio. W sprincie zajął piąte miejsce. W Japonii pojechał też na torze Rajmund Zieliński z Nowogardu, zawodnik szczecińskich klubów Gryfa i Arkonii, który cztery lata później wystartował jeszcze w Meksyku. Duet otwiera długą listę zawodników wywodzących się ze Szczecina lub takich, którzy przyjechali tutaj, by trenować na najlepszym w czasach PRL torze kolarskim i doczekali się nominacji na najważniejszą imprezę w życiu sportowca. Olimpijczykami byli torowcy szczecińskich klubów: Wojciech Matusiak, Zbigniew Szczepkowski, Ryszard Dawidowicz, Bernard Kręczyński, Andrzej Sikorski, Marian Turowski, Grzegorz Krejner, Rafał Ratajczyk a ostatnio Damian Zieliński, Kamil Kuczyński i Maciej Bielecki.

Z kolarek cztery lata temu na welodromie w Londynie pojechała Małgorzata Wojtyra. Przed dwoma tygodniami zawodniczka klubu BoGo Szczecin – także w stolicy Anglii – wywalczyła srebrny medal mistrzostw świata i kwalifikację dla Polski do Rio. – Osiągnęła życiową formę i sądzę, że to ona powinna wystartować w Brazylii w wieloboju kolarskim, czyli omnium – zapowiada trener kadry kobiet Grzegorz Ratajczyk.

Dziś żywą reklamą kolarskiego Szczecina jest Damian Zieliński. – Ojciec jest byłym kajakarzem, służył w jednostce wojskowej naprzeciw toru i przyprowadził Damiana w wieku 14 lat i siedmiu miesięcy. Chłopiec nie wyglądał mi na sportowca, taka ofiara z niego była, ale się zawziął. Godnie kontynuuje wielkie tradycje szczecińskiego kolarstwa – mówi „Rz” jego pierwszy trener Waldemar Mosbauer.

To szkoleniowiec, który o torze w Szczecinie i zawodnikach, którzy tu jeździli, wie wszystko. Od połowy lat 70. przez jego ręce przeszli wszyscy miejscowi torowcy. Z rozrzewnieniem wspomina talent Ryszarda Dawidowicza, rekordzisty Polski w wyścigu na 4 km i wicemistrza świata w drużynie z 1985 roku. Aż do 2001 roku i brązowego medalu Grzegorza Krejnera był to ostatni sukces polskiego kolarstwa torowego na MŚ. – Ale mało osób wie o tym, że w Szczecinie dorastał jako kolarz Czesław Lang. Ktoś mi powiedział o nim, kiedy byłem jeszcze na studiach w Gdańsku. Pojechałem do Bytowa na wyścig, zobaczyłem chłopaka, który jeździł na ważącej 30 kg ukrainie. Coś miał w sobie. Powiedziałem mu, że mogę go przygotować do mistrzostw Polski juniorów na torze, które na przełomie lipca i sierpnia odbywać się miały w Radomiu. On przyjechał w maju, tak się zapalił. Wygrał sprint, na średnim dystansie pokonał Jana Jankiewicza. Czesław, zanim na dobre ruszył na szosę, przeszedł torową szkołę w Szczecinie – opowiada Mosbauer. Pochodzący z pobliskich Lipian szlify na welodromie zdobywał również przyszły mistrz świata na szosie Lech Piasecki.

Niemieckie tradycje

Dlaczego akurat w tym miejscu narodziło się tylu mistrzów? Tory przecież znajdowały się w innych miastach Polski. – Przez wiele lat był to jeden z najnowocześniejszych torów w tej części Europy, istniały tu też silne kolarskie tradycje – tłumaczy obecny trener Damiana Zielińskiego Zygfryd Jarema.

Kiedy we wrześniu 1946 roku odbyły się w Szczecinie pierwsze powojenne mistrzostwa Polski w kolarstwie torowym, trybuny nie mogły pomieścić wszystkich. – Ludzie wchodzili na drzewa i siedząc na gałęziach, oglądali zawody, bo tor nie był jeszcze zadaszony. Gwiazdą był wtedy Jerzy Bek z Łodzi, zdobył kilka medali. Wielki kolarz lat powojennych – opowiada Mosbauer. Gazety podawały, że te mistrzostwa oglądało 8 tys. osób. Szczecin, od niedawna polski, liczył wtedy około 80 tys. mieszkańców.

Ale początki kolarstwa torowego w tym miejscu sięgają czasów przedwojennych, niemieckich. Miejscowi historycy spierają się, czy tor powstał już w 1894 roku czy „dopiero” w 1927 roku. Przyjmuje się jednak tę drugą datę. Za argument służy wydłużenie linii tramwajowej i umieszczenie przy torze końcowego przystanku. Budowę rozpoczął dwa lata wcześniej Niemiecki Związek Kolarski. Głównym inwestorem była jednak rodzina Stoewerów, właścicieli słynnej istniejącej od połowy XIX wieku szczecińskiej fabryki, która wyrabiała najpierw maszyny do szycia, piece, rowery, narzędzia codziennego użytku, ale przede wszystkim znane w Europie samochody. Ówczesny senior rodu chciał umożliwić synowi realizację jednej z dwóch pasji. Pierwszą były rajdy samochodowe (uczestniczył w rajdzie Szczecin–Paryż), a drugą szybka jazda na rowerze. Reklama fabryki Stoewera do wybuchu wojny widniała na dachu szczecińskiego welodromu, choć jeszcze w 1929 roku zarządzanie obiektem przejął magistrat.

Welodrom brzydko się zestarzał

Po wojnie Stoewerowie zniknęli z miasta, a ich fabryka przestała istnieć. Najpierw jej zawartość wywozili Niemcy, potem, co zostało – Rosjanie. Tor pozostał niemal nienaruszony. Przez dziesięć lat na miejscu fabryki działały różne zakłady, jeden miał ścisłe związki z torem i sekcją kolarską. To produkująca legendarnego junaka Szczecińska Fabryka Motocykli. – Korzystaliśmy z junaków podczas treningów, na torze natomiast organizowaliśmy wyścigi w jeździe rowerami za junakami. Co to były za emocje, co za walka, co za prędkość. Rekord ustanowił Józef Radłowski. Zmierzyliśmy mu raz bodajże 74 km/h. Na tamte warunki – zawrotna szybkość – wspomina Mosbaeur.

Od początku istnienia tor miał – stale ulepszaną – nawierzchnię betonową. Od zawsze jego długość wynosi 400 m. Przebudowie ulegał kilka razy i dzięki niej zyskał krzesełka na widowni, zadaszone trybuny, ale brak mu oświetlenia. Z taką infrastrukturą można było przeprowadzić mistrzostwa Europy w 1998 roku, a na początku XXI wieku zawody Pucharu Świata. Dziś jednak kolarski świat o Szczecinie zapomniał. Welodrom brzydko się zestarzał.

Przegrali z Pruszkowem

Prestiżowe zawody rozgrywa się dziś na torach z drewnianym podłożem, o długości 250 m, w halach całkowicie zamkniętych. – Szczecin to dobre miejsce do treningów, ale pod jednym warunkiem – że odbywają się przy odpowiedniej temperaturze. Jeżeli jestem w mieście, owszem, trenuję tu, ale tylko od kwietnia do września – mówi sprinter Kamil Kuczyński. – Młodzież może tu jeździć, budują siłę i wytrzymałość, ale seniorzy raczej nie, bo wiraże są zbyt płaskie i przy dużych prędkościach wyrzuca ich z toru – wyjaśnia Jarema.

Szczecińscy kolarze na treningi często jeżdżą do Berlina, Cottbus i… Pruszkowa. To wybudowany za ponad 90 mln zł obiekt osłabił pozycję welodromu w Szczecinie, zablokował też jego modernizację. Od czasu tej nietrafionej finansowo inwestycji w kłopoty popadł Polski Związek Kolarski. Ledwie uratował się przed bankructwem. Ale sportowo Pruszków gwarantuje treningi przez cały rok polskiej kadrze i coraz lepsze wyniki. Na marcowych MŚ Polacy zdobyli dwa medale i wywalczyli osiem kwalifikacji olimpijskich. Nie byłoby takich rezultatów bez nowoczesnego toru pod Warszawą.

– Nie zapominamy o Szczecinie. To idealne miejsce do stworzenia ośrodka szkoleniowego w kolarstwie torowym. Mamy tu doskonałych fachowców, wspaniałe tradycje i utalentowaną młodzież. Wierzymy w to, że po igrzyskach olimpijskich taki ośrodek uda się uruchomić, a z pomocą miasta rozpocznie się modernizacja obiektu – zapowiada dyrektor sportowy PZKol Andrzej Piątek.

Istnieją plany przebudowy obiektu według nowoczesnych standardów. Jeśli do tego by doszło, wysiadając na przystanku Tor Kolarski, nikt nie miałby wątpliwości, skąd się wzięła jego nazwa.

Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej