Zaproszenie organizatorów przyjęło około 300 gości: reżyserów, producentów, aktorów, operatorów, scenarzystów, kompozytorów, scenografów, kostiumologów, montażystów, dźwiękowców. Ludzi wszystkich filmowych zawodów, którzy wyczarowują dla nas polskie kino. Publiczność przyzna swoje Diamentowe Lwy ulubionym dziełom i artystom czterdziestolecia, a na wielkiej gali otwarcia festiwalu widzowie obejrzą montażowy dokument „W mgnieniu oka” Michała Bielawskiego poświęcony historii tej imprezy.
Po raz pierwszy filmowcy przyjechali na Wybrzeże w 1974 roku. Wtedy jeszcze do Sopotu. Pierwsza konkursowa projekcja odbyła się 7 września, widzowie obejrzeli wówczas „Potop” Jerzego Hoffmana, potem zresztą nagrodzony Złotymi Lwami.
W następnych latach impreza przeniosła się do Gdańska, a wreszcie do Gdyni. Złote Lwy wędrowały do mistrzów i debiutantów. Rodziły się gwiazdy, zmieniały pokolenia artystów. Nad festiwalem, tak jak nad całym krajem, przetoczyły się rozmaite burze. Mocno odciskały na nim swoje piętno „polskie miesiące”. W latach PRL kino przeżywało okresy rozkwitu, gdy zdarzała się chwila politycznej odwilży, albo więdło, duszone przykręcaniem śruby. Cieszyło się wybuchem wolności 1980 roku, zamarło w czasie stanu wojennego. Niełatwo przeszło przez okres transformacji i „urynkowienia”. Od 2005 roku, od momentu uchwalenia nowej ustawy o kinematografii i powstania Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, znów pięknie się rozwija. Ale zawsze, w każdej epoce, jak czuły sejsmograf odbijało społeczne nastroje.
Laury dla mistrzów
Pierwsze festiwale należały do gigantów kina. Już w pierwszym roku o Lwy walczyły m.in. „Iluminacja” Krzysztofa Zanussiego czy „Sanatorium pod Klepsydrą” Wojciecha Hasa, w następnym „Ziemia obiecana” Andrzeja Wajdy, „Noce i dnie” Jerzego Antczaka, filmy Stanisława Różewicza, Grzegorza Królikiewicza, Janusza Majewskiego, Kazimierza Kutza, a nawet mieszkającego w Paryżu Waleriana Borowczyka. Co za zestaw nazwisk i wielkich dzieł! To właśnie był paradoks polskiego socjalizmu. Cenzura działała, sekretarze kultury KC wtrącali się do tego, o czym wolno opowiadać, a o czym nie wolno, a kino kwitło. Pieniędzy nie brakowało, filmowcy zaś zawsze potrafili się porozumieć ze swoją wyczuloną na aluzje i metafory publicznością.
W dziejach festiwalu zdarzały się momenty szczególne. Już w drugiej połowie lat 70. objawiło się kino moralnego niepokoju. Młodzi reżyserzy, zwłaszcza ci skupieni wokół zespołów X i Tor, zapisywali na celuloidowej taśmie nastroje, które za kilka lat miały doprowadzić do wybuchu „Solidarności”. Portretowali społeczeństwo zdeprawowane przez 30 lat socjalizmu, pozbawione perspektyw i zmęczone, a przecież buntujące się przeciwko „podwójnej moralności”, w jakiej przyszło mu żyć.