Z gryfem w herbie

AZS na Uniwersytecie Zielonogórskim w 2017 roku obchodził 50-lecie swojej działalności. Choć uczelnia może poszczycić się medalistami olimpijskimi, wciąż czeka na awans którejś z sekcji do ekstraklasy.

Publikacja: 04.01.2018 22:30

Po meczu akademików  z Zielonej Góry z VIVE Kielce

Po meczu akademików z Zielonej Góry z VIVE Kielce

Foto: Fotorzepa, Marek Florczyk

Gdy w 1909 roku w Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie zakładany był pierwszy Akademicki Związek Sportowy, Zielona Góra była jeszcze niemieckim Grünbergiem. Dopiero trzy lata później mieszkający w okolicy Polacy mogli się skupić wokół Towarzystwa Młodzieży Polskiej, które weekendowe wycieczki krajoznawcze urozmaicało grą w piłkę nożną i siatkówkę. Po I wojnie światowej zmieniło się niewiele. Dalej we władanej przez Prusy ziemi lubuskiej wszelkie mecze i zawody miały raczej odświętny charakter. Jako anegdota w regionie funkcjonuje wspomnienie o meczach drużyn z Nowego Kramska i sąsiedzkiej Podmokli o „szklany but” wypełniony piwem, które zwycięzcy wypijali potem na oczach publiczności.

Na klub w polskiej już Zielonej Górze trzeba było czekać aż do zakończenia II wojny, a ten pierwszy założyli kolejarze. Dopiero kolejne 20 lat później powstała pierwsza w regionie uczelnia – Wyższa Szkoła Inżynierska im. Jurija Gagarina. Działalność sportowa rozpoczęła się od razu, wraz z utworzeniem Studium Wychowania Fizycznego. AZS został utworzony rok później i tę datę świętowano przez ostatni rok akademicki na Uniwersytecie Zielonogórskim.

Sportowe miasto

W kwietniu 2017 roku na kulminacyjny moment obchodów – jubileuszową galę – zaproszeni zostali twórcy AZS, władze miasta i województwa oraz zarząd główny związku. Imprezy okolicznościowe odbywały się jednak przez cały rok. Bodaj najoryginalniejszą był grudniowy wewnątrzklubowy turniej wiodących sekcji. – Rywalizowały w dyscyplinach, w których na co dzień nie grają. Wygrali futsaliści, drugie miejsce mieli siatkarze, a o dziwo trzecim miejscem podzielili się unihokeiści, piłkarze ręczni i tenisiści stołowi. A myślałem, że piłkarze ręczni będą w ogóle poza konkurencją – opowiada w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Marek Lemański, dyrektor klubu.

Były też okolicznościowe medale i wydawnictwo, noworoczny turniej organizowany przez sekcje pierwszoligowe, ale obyło się bez zadęcia. AZS na Uniwersytecie Zielonogórskim zna bowiem swoje miejsce w miejskiej hierarchii i nie ma planów rywalizowania ze znanymi na całą Polskę markami – żużlowym Falubazem i koszykarskim Stelmetem BC.

– Wiemy, że sport w Zielonej Górze jest bardzo dobrze poukładany i to doceniamy. Jak na jedno miasto utrzymać dwie takie drużyny jak Stelmet i Falubaz to jest bardzo dobry wynik. Uważam, że Zielona Góra jest miastem bardzo sportowym i stąd też ta nasza filozofia – nie sport wyczynowy, tylko uczelniany – mówi Lemański. – Nie tworzymy czegoś sztucznego, czegoś na wzór sportu profesjonalnego. Nie oszukujmy się – dzisiejszy sport to są przede wszystkim pieniądze.

Dyrektor AZS UZ wspomina, że otrzymał kiedyś od klubu superligi piłki ręcznej propozycję odkupienia licencji za symboliczną złotówkę. – Ale nie o to chodzi. Wszystko musi mieć ręce i nogi. Oprócz tego, że jest jakiś poziom sportowy, trzeba jeszcze zachować poziom organizacyjny i finansowy. Za to nigdy nam się nie zdarzyło, że nie przystąpiliśmy do jakichś rozgrywek bądź się z nich wycofaliśmy w trakcie. To drużyny i studenci wiedzą – jeżeli już awansowali, to zawsze startujemy – tłumaczy.

Coś dla siebie

Mimo problemów i potężnych konkurentów AZS UZ udaje się utrzymać kilka sekcji ligowych. Oczkiem w głowie są obecnie pierwszoligowi szczypiorniści i futsaliści. Oprócz tego drużyny spod znaku gryfa rywalizują w rozgrywkach pierwszej ligi unihokeja i brydża, drugiej siatkarzy i tenisa stołowego oraz trzeciej siatkarek.

To sekcje, które można określić jako wyczynowe. A wbrew pozorom nie jest to w AZS UZ najistotniejsze. – Naszym najważniejszym celem jest to, by każdy student, który chce być aktywny, mógł znaleźć coś dla siebie – deklaruje Marek Lemański, wskazując, że w statucie AZS na pierwszym miejscu znajduje się upowszechnianie kultury fizycznej, a dopiero za nim rozwijanie sportu wyczynowego w środowisku akademickim. – Mamy sekcje uczelniane i fakultety, czyli takie zajęcia, na które może przyjść każdy student członek AZS: siłownia, aerobik, aquaaerobik i pływanie. Jak student spojrzy w grafik, to zobaczy, że może codziennie uczestniczyć w zajęciach – mówi dyrektor klubu. Oferta cieszy się zainteresowaniem – liczba członków AZS UZ co roku wzrasta. W poprzednim roku akademickim składkę członkowską opłaciło 611 osób.

Dopływ studentów zainteresowanych sportem wspomaga działająca na UZ katedra wychowania fizycznego. – Kiedyś nam sportowcy uciekali do Gorzowa albo do Wrocławia. Teraz ten, kto chce studiować wychowanie fizyczne, może to robić w Zielonej Górze, nie musi szukać gdzie indziej. Co roku ten kierunek nie ma żadnego kłopotu z naborem – zwraca uwagę Lemański.

Podobnie jest z zamiejscowym wydziałem poznańskiej AWF w Gorzowie – ostatnią uczelnią, z jaką pod względem sportowym w województwie może rywalizować UZ. LubuskI AZS jest najmniejszą organizacją środowiskową w Polsce. Do niedawna w województwie było faktycznie siedem szkół wyższych, przy czym jedna z nich to seminarium duchowne. Collegium Polonicum w Słubicach nigdy sportem zainteresowane nie było, a od września PWSZ Sulechów został wchłonięty przez Uniwersytet Zachodni. Został więc właśnie uniwersytet, gorzowska AWF i również tamtejsza Akademia im. Jakuba z Paradyża.

Marek Lemański ma już jednak pomysł, jak ożywić sportową konkurencję między uczelniami. – Chcę zorganizować coś na kształt rywalizacji Oxford – Cambridge. Po prostu troszkę wykorzystać te emocje, które towarzyszą derbom – wyjaśnia. Pierwszy krok został już wykonany – po grudniowych zmaganiach pływaków i futsalistów jest 1:1.

Właśnie z futsalistami dyrektor Lemański, który był swego czasu drugim trenerem kobiecej reprezentacji polski w piłce nożnej, a do dziś jako psycholog sportowy współpracuje z Medykiem Konin, dominującym w damskim futbolu, wiąże nadzieje na pierwszy awans do najwyższej klasy rozgrywek. – Był plan trzyletni awansu do pierwszej ligi. To się udało, teraz mamy również trzyletni plan awansu do ekstraklasy. Ale nie stwarzamy żadnej presji, choć wiem, że udałoby się nam zgromadzić budżet ekstraklasowy. W piłce ręcznej byłoby to znacznie trudniejsze – zauważa.

– Przede wszystkim ciągle się rozwijamy. Członków mamy coraz więcej, sekcji tak samo, grają w coraz wyższych ligach… Nie doszliśmy jeszcze do ściany, by powiedzieć, że już lepiej nie będzie – podkreśla Lemański. Pytany o największy sukces w historii akademickiego sportu w Zielonej Górze, dyrektor klubu nie wskazuje wcale na srebrny medal w strzelectwie Sylwii Bogackiej na igrzyskach olimpijskich w Londynie (2012). – Nie mamy sportów indywidualnych. Mamy takich sportowców na Uniwersytecie, ale nie u nas w klubie. Po prostu nie mogę tak mówić, to by było nadużycie – mówi.

W oczekiwaniu na największy sukces

Ale to nie do końca prawda, czego dowodzi przykład Marcina Skrzyneckiego, mistrza paraolimpijskiego z 2012 roku w tenisie stołowym. – On nawet grał u nas w drugiej lidze w tym roku, w którym zdobył złoty medal w Londynie, ale zawsze mówiłem, że on reprezentuje Start Zielona Góra – opowiada Marek Lemański, bez pomocy którego jednak pingpongista raczej nie studiowałby na UZ. – On bardzo chciał studiować to, czego nie mógł – wychowanie fizyczne na AWF w Warszawie. Tam mu powiedzieli, że jako osoba niepełnosprawna nie ma w ogóle takiej możliwości, a jedyne, na co może być przyjęty, to turystyka. Przyjechał do Zielonej Góry i pani prezes Startu Danuta Tarnawska zadzwoniła z pytaniem, czy są jakieś możliwości. I znaleźliśmy takie przepisy, że to uczelnia ma tak zajęcia zorganizować studentowi, biorąc pod uwagę jego ograniczenia, żeby on mógł studiować – opowiada dyrektor AZS UZ. Skrzynecki był pierwszą osobą niepełnosprawną w historii uczelni, która podjęła studia wychowania fizycznego.

To jak z tym największym sukcesem? – Pewnie jeszcze przed nami – mówi Lemański, ale wspomina grudzień 2013 roku, gdy na mecz 1/8 finału Pucharu Polski w piłce ręcznej do Zielonej Góry przyjechało samo Vive Kielce. – W ciągu dwóch tygodni musieliśmy zorganizować imprezę masową, wynająć CRS (halę na pięć tysięcy kibiców, w której na co dzień gra koszykarski Stelmet – przyp. red.) i… zapełniliśmy całą halę. To było świetne. Vive podeszło profesjonalnie do sprawy, przyjechali w najmocniejszym składzie. My w tym dniu spełniliśmy marzenia – nasi szczypiorniści grali przy komplecie widzów przeciwko swoim idolom. Nawet było 8:8 do pewnego momentu, ale trener Bogdan Wenta się zdenerwował, wziął czas, ochrzanił ich i odjechali jak lokomotywa – opowiada dyrektor AZS UZ. – Skończyło się na 21:38, ale do dziś wspominamy, że legendarny trener musiał w meczu z nami potrząsnąć swoim nie mniej słynnym zespołem – dodaje ze śmiechem.

Gdy w 1909 roku w Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie zakładany był pierwszy Akademicki Związek Sportowy, Zielona Góra była jeszcze niemieckim Grünbergiem. Dopiero trzy lata później mieszkający w okolicy Polacy mogli się skupić wokół Towarzystwa Młodzieży Polskiej, które weekendowe wycieczki krajoznawcze urozmaicało grą w piłkę nożną i siatkówkę. Po I wojnie światowej zmieniło się niewiele. Dalej we władanej przez Prusy ziemi lubuskiej wszelkie mecze i zawody miały raczej odświętny charakter. Jako anegdota w regionie funkcjonuje wspomnienie o meczach drużyn z Nowego Kramska i sąsiedzkiej Podmokli o „szklany but” wypełniony piwem, które zwycięzcy wypijali potem na oczach publiczności.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej