Wschody słońca w Praniu

Dla Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego Pranie stało się bardzo ważnym miejscem w ostatnich latach życia.

Publikacja: 14.12.2016 21:00

Konstanty Gałczyński z żoną Natalią, córką Kirą i Włodzimierzem Zagórskim w Praniu.

Konstanty Gałczyński z żoną Natalią, córką Kirą i Włodzimierzem Zagórskim w Praniu.

Foto: Z Archiwum Muzeum w Praniu

Do leśniczówki nad Jeziorem Nidzkim w sercu Puszczy Piskiej przyjeżdżał kilkakrotnie razem z rodziną, przeważnie latem, choć często pobyty te przedłużały się do jesieni. Raz był zimą. W sumie w Praniu na Mazurach spędził ponad 14 miesięcy.

W Praniu powstało wiele jego wspaniałych wierszy i poematów, jak „Kronika Olsztyńska”, „Niobe”, „Wit Stwosz” „Pieśni”, „Spotkanie z matką’, „Ezop świeżo malowany”, „W leśniczówce”, „Rozmowa liryczna” i wiele innych.

Ale wszystko zaczęło od załamania i głębokiej depresji poety po tym, jak Adam Ważyk zaatakował go na V Zjeździe Związku Literatów Polskich, zarzucając mu, że jego poezja absolutnie nie odpowiada na nowe socrealistyczne wyzwania. Po tym wystąpieniu Gałczyńskiego dotknął niemal całkowity zakaz druku, w tym w „Przekroju”, gdzie regularnie publikował „Zieloną Gęś” i „Listy z fiołkiem”, co pozwalało mu utrzymać rodzinę.

Wtedy właśnie Natalia, żona poety spotkała na ulicy w Warszawie zaprzyjaźnionego z Gałczyńskim Ziemowita Fedeckiego – tłumacza, współorganizatora STS-u i sekretarza miesięcznika „Twórczość”.

– Fedecki był namiętnym wędkarzem i odkrył Mazury już wcześniej. Polecił Natalii znajomą leśniczówkę, radząc Gałczyńskiemu wyjazd, bo kontakt z naturą może być odtrutką na zadane ciosy – opowiada nam poeta Wojciech Kass, od 20 lat dyrektor Muzeum Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Praniu.

Łódką na skróty

15 lipca 1950 roku Gałczyński zobaczył Pranie po raz pierwszy od strony jeziora, bo leśniczy o AK-owskiej przeszłości Stanisław Popowski wypłynął po przybyszy łódką do stacji kolejowej Ruciane Nida. Do leśniczówki płynęli na niej Konstanty, Natalia, ich córka Kira oraz Włodzimierz Zagórski, syn poety Jerzego Zagórskiego, którego Gałczyński znał jeszcze z wileńskich przedwojennych czasów.

– Popowski wziął łódkę – wyjaśnia Wojciech Kass, bo była to droga na skróty. Lądem byłaby znacznie dłuższa i trzeba by iść pieszo. W latach 50. rower był na wagę złota, a co mówić o samochodzie. Nikt tu na Mazurach nie miał samochodu oprócz Putramenta.

„Silnik perkotał miarowo, łódź płynęła dostojnie po pustym jeziorze. Przed dziobem rwały się ospale kaczki, dzikie gęsi, a dalej za trzcinami aż po horyzont we wszystkich stron stał gęsty, czarny, nieruchomy las. Zacumowaliśmy u podnóża wysokiej skarpy szczelnie porośniętej starymi dębami, lipami, olchami. Po przejściu kilkudziesięciu stopni rozchwierutanych schodów, stanęliśmy na podwórzu dużego zapuszczonego gospodarstwa. Kilka domów z czerwonej cegły, największy gęsto porosło dzikie wino, w każdym z dziesięciu okien czerwieniły się pelargonie. Na stromym dachu stodoły tkwiło wielkie bocianie gniazdo. Część gospodarczą od mieszkalnej odgradzał krzywy rozlatujący się płot. Dalej, z jednej strony stał las, z drugiej migotało jezioro.” – tak wspomina tamtą podróż Kira Gałczyńska w książce „Zielony Konstanty”, która wraz z mężem Januszem Kilańskim przez kilkanaście lat prowadziła założone w 1980 roku muzeum (Pierwszą izbę pamięci Gałczyńskiego w leśniczówce utworzono w 1965 roku).

Księżyc na ścianie

Już w sieni Muzeum Gałczyńskiego spoglądają na nas ze zdjęć Konstanty i jego żona Natalia.

Pierwszym utworem, który Gałczyński napisał w „Praniu” była „Kronika Olsztyńska”.

– Nikt tak pięknie tutejszej przyrody i okolicy nie wyśpiewał, jak Gałczyński w „Kronice Olsztyńskiej” – mówi Wojciech Kass. Dlatego „Kronikę” nazywam nieoficjalnym hymnem Warmii i Mazur – dodaje.

Muzeum przechowuje jej rękopis, pisany prawie bez śladów skreśleń i wszystkie wydania „Kroniki”, w tym pierwsze książkowe wydawnictwa Pojezierza z 1975 ze wstępem Andrzeja Drawicza. A także oryginały ilustracji do niego, wykonane przez Andrzeja Strumiłłę. Gałczyński pisywał zwykle w pierwszym pokoju , dziś zwanym „Mazurskim” przy biurku użyczonym przez leśniczego. Biurko trochę kulało na jedną z nóg, więc Gałczyński podpierał je Oxfordzkim wydaniem Szekspira, bo także w Praniu tłumaczył piąty akt „Snu nu Nocy letniej” dla Teatru Polskiego oraz fragmenty „Burzy”. Mebel nie zachował się, ale możemy go zobaczyć na wielkoformatowym zdjęciu. Za to wielofunkcyjne dzieło Szekspira stoi teraz na półeczce, którą poecie zbił leśniczy Stanisław Popowski.

Na tej półce jest też m.in. lampa naftowa, przypominająca, że do leśniczówki podłączono prąd dopiero w latach 70. To tłumaczy, dlaczego w poezji Gałczyńskiego z jednej strony jest dużo światła naturalnego: słońca i księżyca, z drugiej blasku lamp naftowych i świec. Jak w wierszu „W leśniczówce”:

„Chodzi wiatr nad jeziorem,/ trąca dęby i graby;/ i znów wieczór, wieczorem/ znów zaświecamy lampy;/ o, leśniczówko Pranie:/ lamp lśnienie, migotanie/księżyc na każdej ścianie,/ nocne muzykowanie.”

Jak z „Zielonej gęsi”

Przedmioty w życiu i poezji Gałczyńskiego miały znaczenie magiczne i w Praniu jest mnóstwo takich, jak czerwony młynek do kawy, z którym się nie rozstawał, czy popielniczka z warszawskiego mieszkania przy Al. Róż 6, kiedyś zawsze pełna petów, bo poeta był namiętnym palaczem sportów, mimo kolejnych zawałów. Zmarł po trzecim z nich w wieku 48 lat.

Drugi pokój muzeum zwany jest „Warszawskim”, bo tu jest najwięcej pamiątek po Gałczyńskim, przywiezionych w połowie lat 70. z gabinetu przy Al. Róż, gdy mieszkanie odebrano rodzinie. Stoi tu także biblioteka pełna książek, które czytał Gałczyński, pozostawiając w nich własne uwagi. Szczególnie cenne są te dedykacjami, m.in. od Jerzego Andrzejewskiego na „Popiele i diamencie”, Władysława Broniewskiego na tomiku „Mazowsza”, Tadeusza Borowskiego, Jerzego Ficowskiego, Jerzego Borejszy, Paula Eluarda… Warte byłyby naukowego przebadania i konserwacji, na którą dyrektor muzeum szuka właśnie pieniędzy.

Jest portret Bacha, tak często przywoływanego w wierszach i ulubione reprodukcje Gałczyńskiego, m.in. Chagalla oraz kilkanaście portretów samego poety, wykonanych przez Jerzego Zarubę, Szymona Kobylińskiego, Eryka Lipińskiego, Jana Marcina Szancera.

Przeróżne pamiątkowe przedmioty to w większości dary dla muzeum – od Kiry Gałczyńskiej i innych osób. Leszek Długosz ofiarował np. wizytówkę Jana Kaczary –„zaczarowanego dorożkarza”, którego legenda po śmierci Gałczyńskiego bardzo urosła i każdy z nim chciał przejechać się po Krakowie. Wtedy to Jan Kaczara zafundował sobie wizytówkę ze słynnym cytatem „Zaczarowa dorożka zaczarowany dorożkarz zaczarowany koń”, ze swoim nazwiskiem i adresem: Kraków, ul. Dobrego Pasterza 30.

Kiedyś na biurku stała w tym pokoju najsłynniejsza zielona gęś – porcelanowa XIX-wieczna figurka podarowana poecie przez Alfonsa Karnego (poeta sam ją pomalował na zielono). Ale 29 lipca 1998 roku zniknęła, ktoś ją ukradł. Kiedy Wojciech Kass zawiadomił policję, posterunkowy powiedział, że nie przyjedzie, bo nie mają na paliwo. Jednak po godzinie się zjawił, wyjaśniając, że jak w komendzie wojewódzkiej w Olsztynie usłyszeli, że chodzi o Muzeum Gałczyńskiego, to od razu dali na paliwo. Ale na miejscu po oględzinach muzeum policjant się oburzył: – Panie – rzekł do dyrektora, to pan mnie wzywa do jakiejś głupiej zielonej kaczki, kiedy przed chwilą kobieta w Rucianem Nidzie wychodziła z banku z wypłatami dla ludzi i ją okradziono! – Odpowiedziałem, że to nie jest śmieszna sprawa, a narodowa – wspomina Wojciech Kass. – I tak życie dopisało kolejny akcik najmniejszego teatrzyku świata „Zielona gęś”. Potem Muzeum dostało w prezencie od poruszonych stratą artystów – miłośników Mazur, ściągających od dawna do Krzyży nad Jeziorem Nidzkim sporą zieloną gęś, teraz przykutą łańcuchem do nogi biurka.

Następne trzy pokoje Muzeum poświęcone są: okresowi międzywojennemu i wojennemu, kiedy poeta prawie zamilkł, choć uważał, że „Sztuką jest żyć w złym świecie i śpiewać”. Dalej eksplozji jego twórczości po wojnie w Krakowie oraz poematowi „Wit Stwosz”. Wojciech Kass ujawnia plan całkowitego przeorganizowania wkrótce ekspozycji, a na razie zaprasza na urodziny Konstantego Gałczyńskiego 23 stycznia. W Praniu od lat odbywa się mnóstwo poetycko- muzycznych spotkań, zwłaszcza latem, poświęconych wspomnieniu poety, ale i nawiązujących do tradycji mazurskich leśniczówek, które kiedyś były tu „centrami kultury”.

Warto także pospacerować po okolicy, po ulubionych ścieżkach poety i zobaczyć jego ulubione miejsca, którym nieraz nadawał własne nazwy. Jak Wyspa Skarbów na Jeziorze Nidzkim (naprawdę Wyspa Czapla), Zatoka Szczupacza, gdzie nie udało mu się złowić żadnej ryby, Zatoka Słoneczna.

W obejściu przy leśniczówce przysiadł sam Konstanty Gałczyński. Tę pełną wyrazu figurę zrobił przed pięciu laty młody zdolny rzeźbiarz z Bydgoszczy Gracjan Kaja. Poeta siedzi na pieńku i patrzy na jezioro, skąd roztacza się widok na najpiękniejsze wschody słońca. Choć nazwa „Pranie” wzięła się od łąki, nad którą jak mówili Mazurzy „prała”, czyli snuła się mgła, to „Kronikę Olsztyńską” Gałczyński poprzedził znaczącym mottem z Szekspira ze „Snu nocy letniej”: „I wieczne lato świeci w moim państwie”.

Do leśniczówki nad Jeziorem Nidzkim w sercu Puszczy Piskiej przyjeżdżał kilkakrotnie razem z rodziną, przeważnie latem, choć często pobyty te przedłużały się do jesieni. Raz był zimą. W sumie w Praniu na Mazurach spędził ponad 14 miesięcy.

W Praniu powstało wiele jego wspaniałych wierszy i poematów, jak „Kronika Olsztyńska”, „Niobe”, „Wit Stwosz” „Pieśni”, „Spotkanie z matką’, „Ezop świeżo malowany”, „W leśniczówce”, „Rozmowa liryczna” i wiele innych.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej