Przełamać strach

Na początku trochę się obawiałem. Nie spodziewałem się, że tor jest aż tak wielki. Ale jakoś się udało – opowiada 20-letni Łukasz Korzestański, torunianin startujący w zawodach Red Bull Crashed Ice – ekstremalnych wyścigach na łyżwach.

Publikacja: 29.03.2017 23:00

W Red Bull Crashed Ice zawodnicy ścigają się czwórkami na lodowych torach pełnych przeszkód o długoś

W Red Bull Crashed Ice zawodnicy ścigają się czwórkami na lodowych torach pełnych przeszkód o długości około 600 metrów z prędkością dochodzącą do 80 km/h.

Foto: materiały prasowe Red Bulla

Rz: Do niedawna był pan zawodowym hokeistą. Skąd pomysł, by spróbować swoich sił w tej młodej dyscyplinie, jaką jest ice cross downhill?

Łukasz Korzestański: Zawsze interesowałem się tym sportem, trenowałem z zawodnikami Red Bulla, jeden z nestorów tego sportu Fin Lari Joutsenlahti powiedział mi, że mam duże predyspozycje. Austriak Marco Dallago, mistrz świata z 2014 roku, zaproponował, bym sprawdził się w rywalizacji juniorów. Myślałem jednak, że zapomniał o tej sprawie. Zdziwiłem się, gdy miesiąc przed startem organizatorzy skontaktowali się z polską federacją. O tym, że pojadę do Marsylii, dowiedziałem się w zasadzie dopiero dwa tygodnie przed zawodami.

I z rozpędu zajął pan w debiucie szóste miejsce. Wynik godny podziwu… Jak przygotowywał się pan do startu?

Raz poszedłem do skateparku, żeby ogarnąć nierówne powierzchnie. Poza tym nie miałem czasu ani możliwości, żeby gdzieś wyskoczyć. Nie pozwalały mi na to obowiązki w moim klubie.

Ale pewnie oglądał pan transmisje w internecie? Rzeczywistość przerosła pana wyobrażenia?

W kanale Red Bull TV można obserwować zmagania zawodników na żywo, ale od starszych kolegów usłyszałem, że jakby sobie tego nie wyobrażać, od środka zawsze będzie to wyglądać inaczej. Na początku trochę się obawiałem. Nie spodziewałem się, że tor jest aż tak wielki. Wchodziłem do niego niepewnie. Ale jakoś się udało.

A co jest tak ekscytującego w tej jeździe w lodowej rynnie? Prędkość?

Przede wszystkim. Ale też rywalizacja z innymi zawodnikami i przeszkody, których pokonywanie stanowi nie lada wyzwanie. To przygoda życia.

Jeździcie na łyżwach nawet 80 km/h, skaczecie po 30 m. Jakie to uczucie?

Szczerze mówiąc, gdy się jest na torze, to się o tym nie myśli. Wszystko toczy się bardzo szybko. Trudno opisać, trzeba spróbować. Wolność, wiatr we włosach…

Słyszałem, że ważny jest start, bo wyprzedzanie nie należy do łatwych.

Trzeba wiedzieć, jaką obrać pozycję, jak ustawić nogi, nauczyć się, jak najszybszego wychodzenia z bramek. No i później pokonywać przeszkody, żeby jak najmniej stracić albo nadgonić. Przy fali czy rampie trzeba dopompować nogami, żeby zwiększyć prędkość, a przy zakrętach jak najbardziej ściąć, żeby nikt nie miał szans wyprzedzić po krótkim. To są takie detale, których wciąż się uczę od bardziej doświadczonych kolegów i koleżanek: Roberta Grochowicza, Kuby Wawrzacza czy Emilii Łopińskiej.

Ma pan już jakieś ulubione przeszkody?

Na razie jest nią sam tor.

Tory różnią się długością i poziomem trudności?

Zmieniają się z roku na rok, nie da się ich wykuć na pamięć. Organizatorzy potrafią zaskoczyć.

Kibice też. W USA zawody gromadzą ponad 100 tys. ludzi.

Z tego, co pamiętam, w Marsylii było 70–80 tys. Show zaczął się już dwie godziny przed wyścigami.

Wyścigi to jedno. Ale dla bardziej doświadczonych jest jeszcze freestyle, czyli pokaz akrobacji powietrznych.

To nowa konkurencja. Chciałbym kiedyś w niej wystąpić. Zapisałem się do szkoły akrobatycznej i mam nadzieję, że za rok, jeśli będę nadal brał ten sport na poważnie, podejmę wyzwanie.

Rzut oka na klasyfikację generalną Red Bull Crashed Ice pokazuje, że specjalistami w tej dziedzinie są Amerykanie i Kanadyjczycy. Przynajmniej w seniorach.

Z całych sił walczymy, żeby było inaczej (śmiech).

Kiedy debiutował pan w Marsylii, był pan jeszcze obrońcą Tauronu KH GKS Katowice. Klub nie robił przeszkód?

Pozwolili mi na wyjazd, ponieważ mieliśmy już zapewnione miejsce w play-offach. Chcieli, żebym się rozwijał. Udział w takich zawodach to niezłe doświadczenie, pomaga przełamać barierę strachu. Ale na dłuższą metę ciężko to pogodzić z hokejem, dlatego w lutym nasze drogi się rozeszły. GKS przygotowywał się do play-offów, a ja chciałem pojechać do Ottawy, sprawdzić się w seniorach. Rozwiązaliśmy umowę za porozumieniem stron, rozstaliśmy się w zgodzie. Jestem wdzięczny władzom klubu i trenerowi, dali mi szansę, pożyczyli mi nawet łyżwy, do których jestem przyzwyczajony.

Walka na torze często kończy się upadkami i złamaniami. Czy to bardziej niebezpieczny sport niż hokej?

Trudno powiedzieć. Prędkość i przeszkody mogą sugerować, że łatwiej o kontuzje. Ale nie ma takich miejsc, żeby się na poważnie połamać. A w hokeju musisz wrzucić krążek, kiedy pięciu przeciwników próbuje cię zabić. Rok temu rywal wbił mi się tak w kolano, że przez dwa miesiące nie chodziłem.

Ice cross downhill to droższa zabawa niż hokej?

Koszt sprzętu jest porównywalny. Droższe są wyjazdy, bo zawody odbywają się w Kanadzie czy USA. Pomaga mi Red Bull, szukam sponsorów.

Dużo hokeistów startuje w Red Bull Crashed Ice?

Większość uczestników, zwłaszcza z czołówki, to są właśnie byli hokeiści. Poza tym narciarze zjazdowi czy rolkarze. Doświadczenie w skateparkach bardzo pomaga. Kiedy zjeżdżałem w dół w lodowej rynnie, ciężko było mi pokonać barierę psychiczną i nie hamować.

Przeczytałem na stronie Red Bulla, że pańskim hobby była jazda na rolkach agresywnych (polega na robieniu różnego rodzaju trików – przyp. red.).

Kilka lat temu, zanim zacząłem poważnie traktować hokej, bawiłem się tym przez rok z kolegami. Niestety, skończyło się dla mnie wstrząśnieniem mózgu.

Za rok ice cross downhill ma być dyscypliną pokazową na igrzyskach w Pjongczangu.

Fajnie byłoby wystąpić na olimpiadzie. Jeśli ta informacja się potwierdzi, będę z całych sił trenował, żeby się tam pokazać.

Przykro to mówić, ale o olimpijski debiut może być panu łatwiej niż w hokeju.

Niestety… Trzymam mocno kciuki za mojego byłego trenera Jacka Płachtę, który jest również selekcjonerem reprezentacji, ale na razie awans na igrzyska nie jest chyba jeszcze w naszym zasięgu.

Ostatni raz na igrzyskach Polacy grali w 1992 roku, kiedy pana nie było jeszcze na świecie. Dlaczego zajął się pan sportem, który nie jest dziś modny wśród młodych chłopaków?

Rodzice się bali, że zabiję się na rolkach – mimo że nie potrafiłem na nich ustać, rozpędzałem się na maksa. Zapisali mnie więc do klubu, żebym nauczył się jeździć. I tak zakochałem się w hokeju.

Czyli rodzinnych tradycji w tej historii nie ma?

Jestem pierwszy. Cała rodzina grała w piłkę.

Już jako nastolatek wyjechał pan do Szwecji. Jak pan tam trafił?

Hokej juniorski w Polsce nie istnieje. Nie chciałem iść jak koledzy do szkoły mistrzostwa sportowego i rozstawać się z taflą. Postanowiłem więc poszukać szczęścia za granicą. Ustawiłem sobie wysoko poprzeczkę, bo wtedy szwedzkie reprezentacje do lat 18 i 20 były mistrzami świata. Wybrałem trzy kluby z najwyższej klasy rozgrywkowej w juniorach. Udało mi się dostać oferty od wszystkich i do tego to ja miałem prawo wyboru. Zostałem na trzy lata, pierwsze dwa w juniorskiej WINGS HC Arlanda i kolejny już w seniorskiej, farmerskiej Rimbo IF. Niestety, doznałem kontuzji i musiałem wrócić do Polski.

Podobało się panu życie w Szwecji?

Tak, chociaż szczerze mówiąc, trochę się nudziłem. Kiedy mieszkałem w internacie z Rosjanami czy Austriakami, było jeszcze wesoło. Ale gdy zamieszkałem sam, brakowało mi innych zajęć, oderwania od codzienności. Wspomnienia mam jednak dobre. Poza ostatnim rokiem, który okazał się dla mnie bardzo pechowy: złamany nos, żebra, wstrząs mózgu, uszkodzone więzadła krzyżowe. Było tego za dużo.

To wróćmy na koniec do Katowic. Jak idzie odbudowa hokeja w tym mieście?

Biorąc pod uwagę, że jest to ich pierwszy rok w ekstralidze, są na dobrej drodze. Klub jest bardzo stabilny finansowo. Brakuje jeszcze trochę kibiców, ale wiadomo, że od razu się nie pojawią. Potrzebne są wyniki. Myślę, że za parę lat będzie to solidny zespół.

Namawiał pan kolegów z klubu do startu w Red Bull Crashed Ice?

Próbowałem zagadywać, co o tym myślą, ale nie wykazywali zainteresowania. Jeśli któryś zmieni zdanie, to na pewno pomogę. Przydałby mi się rywal w moim wieku.

CV

Łukasz Korzestański, 20 lat. Były hokeista Tauronu KH GKS Katowice. W styczniu zadebiutował w Red Bull Crashed Ice, zajmując w Marsylii szóste miejsce w kategorii juniorów. W Ottawie był 72. w seniorach i nie awansował do finału, a w juniorach – 16. W klasyfikacji generalnej juniorów w sezonie 2016/2017 zajął 14. miejsce, rywalizując tylko w 2 z 4 eventów.

Rz: Do niedawna był pan zawodowym hokeistą. Skąd pomysł, by spróbować swoich sił w tej młodej dyscyplinie, jaką jest ice cross downhill?

Łukasz Korzestański: Zawsze interesowałem się tym sportem, trenowałem z zawodnikami Red Bulla, jeden z nestorów tego sportu Fin Lari Joutsenlahti powiedział mi, że mam duże predyspozycje. Austriak Marco Dallago, mistrz świata z 2014 roku, zaproponował, bym sprawdził się w rywalizacji juniorów. Myślałem jednak, że zapomniał o tej sprawie. Zdziwiłem się, gdy miesiąc przed startem organizatorzy skontaktowali się z polską federacją. O tym, że pojadę do Marsylii, dowiedziałem się w zasadzie dopiero dwa tygodnie przed zawodami.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej