Nie trzeba być maniakalnym wyznawcą rowerowej religii, by gołym okiem dostrzec trend: popularny jednoślad, kiedyś lekceważony jako zabawka dla dzieci i młodzieży czy ostatnia deska ratunku w przypadku awarii samochodu, dziś staje się podstawowym środkiem transportu w zatłoczonych miastach. Ba, dowodem odpowiedzialności i społecznego zaangażowania swojego właściciela, modnym gadżetem, atrybutem prestiżu i stylu – jak niegdyś dobry zegarek czy telefon topowej firmy.
Tylko w 2019 r., a więc w ostatnim roku przed pandemią, Europejczycy kupili 22 mln rowerów. I to pomimo faktu, że praktycznie w każdej większej metropolii na kontynencie funkcjonuje jakiś rodzaj systemu roweru miejskiego, a i w poprzednich latach przecież rowery też sprzedawały się całkiem nieźle. W analizach ekspertów Allied Market Research można było wkrótce później znaleźć szacunki, z których wynikało, że tuż przed uderzeniem koronawirusa wartość rynku tych jednośladów sięgnęła ponad 20 mld dol. rocznie. Z perspektywą dynamicznego wzrostu do przeszło 28,6 mld dol. w 2027 r.