Nie trzeba być maniakalnym wyznawcą rowerowej religii, by gołym okiem dostrzec trend: popularny jednoślad, kiedyś lekceważony jako zabawka dla dzieci i młodzieży czy ostatnia deska ratunku w przypadku awarii samochodu, dziś staje się podstawowym środkiem transportu w zatłoczonych miastach. Ba, dowodem odpowiedzialności i społecznego zaangażowania swojego właściciela, modnym gadżetem, atrybutem prestiżu i stylu – jak niegdyś dobry zegarek czy telefon topowej firmy.
Tylko w 2019 r., a więc w ostatnim roku przed pandemią, Europejczycy kupili 22 mln rowerów. I to pomimo faktu, że praktycznie w każdej większej metropolii na kontynencie funkcjonuje jakiś rodzaj systemu roweru miejskiego, a i w poprzednich latach przecież rowery też sprzedawały się całkiem nieźle. W analizach ekspertów Allied Market Research można było wkrótce później znaleźć szacunki, z których wynikało, że tuż przed uderzeniem koronawirusa wartość rynku tych jednośladów sięgnęła ponad 20 mld dol. rocznie. Z perspektywą dynamicznego wzrostu do przeszło 28,6 mld dol. w 2027 r.
Płynie z tego oczywisty wniosek, że przesiadamy się na rowery. Owszem, nadejście pandemii w pierwszych miesiącach wyhamowało trochę trend: kończyła się zima, nie było jasne, jak zaraźliwy jest koronawirus, wiele osób na co dzień korzystających z komunikacji miejskiej i własnego roweru wolało znowu wsiąść do samochodu. Ale już wiosną na ulice wylegli rowerzyści – właśnie wtedy wiele osób decydowało się na zakup własnego jednośladu, by całkowicie przeobrazić swoją komunikację po mieście.
Te procesy nie mogą być – i zwykle nie są – lekceważone przez władze miast i regionów. Ukuty przez laty termin „kopenhagizacji” (Copenhagenize) stał się hasłem, pod którym zaczęły się przeobrażenia w miastach, zmierzające do modelu obowiązującego w stolicy Danii, gdzie bez względu na rozwój technologii, majętność mieszkańców i tempo życia rower pozostaje od dekad najważniejszym środkiem transportu. W tę stronę będą ewoluować wszystkie, mniejsze i większe, miejscowości. Bo jak w gospodarce – biznes idzie za klientem, w tym przypadku mieszkańcem. A ten potrzebuje, chce, a czasem musi wsiąść na rower.
Mekki cyklistów
Jednym z dowodów na to, że nie mówimy o fanaberiach niewielkiej grupki fascynatów, są opracowywane przez rozmaite organizacje czy firmy badawcze rankingi „rowerowych” miast na rozmaitych kontynentach. Świadczą one przede wszystkim o tym, że przesiadka z samochodów na rowery nie jest domeną takich ośrodków, jak Kopenhaga czy Amsterdam – a więc tych, gdzie tradycyjnie na rowerach jeżdżono od lat – ale zaczyna docierać również do innych metropolii.