Większość inwestycji wciąż wiąże się z podnoszeniem jakości życia w mieście. Pandemia i związana z nią praca zdalna pokazały, jak istotna jest w przestrzeni publicznej obecność stref do wypoczynku i że zieleń jest jednym z najbardziej istotnych kierunków życia miasta. Stąd zazielenianie miasta – rewitalizacja parków czy tworzenie parków kieszonkowych. Łódź jest miastem specyficznym, przemysłowym, ale jednocześnie jest miastem z jednym z największych udziałów zieleni w przestrzeni miejskiej. Dlatego już wcześniej alokowaliśmy w nią duże środki. Pandemia pokazała, że inwestycja w przemysł czasu wolnego była kierunkiem słusznym. Jako pierwsze duże miasto w Polsce wyemitowaliśmy tzw. zielone obligacje na kwotę ponad 100 mln zł. Sfinansujemy nimi część projektów podnoszących jakość życia w mieście.
Na czym polega rewitalizacja terenów miejskich? Chodzi o słynne łódzkie kamienice?
Kamienice są najbardziej wyrazistym elementem miasta i znajdują się w epicentrum procesu rewitalizacji, ale nie są jedynym jego elementem. To także tzw. woonerfy, czyli inspirowane rozwiązaniami holenderskimi ulice o ograniczonym ruchu i z zielonymi rozwiązaniami, wspomniane wcześniej parki kieszonkowe, elementy infrastruktury czy place zabaw.
Woonerfy wpisują się w szeroko omawiany trend zwężania ulic w dużych miastach.
Wierzymy, że centrum nowoczesnej metropolii musi mieć, przynajmniej w części, uspokojony ruch. To trend globalny. Wyposażanie ulic w zieleń i stymulacja rozwoju usług w parterach, gdzie pojawiają się restauracje czy kawiarnie, w moim przekonaniu nie ma alternatywy. Choć łódzki woonerf pojawił się jako pierwszy w Polsce, w naszych miastach rośnie liczba ulic o uspokojonym ruchu.
W wielu miastach zwężanie ulic stało się sprawą polityczną.
Myślę, że przekonanie mieszkańców do dobrych rozwiązań jest kwestią odpowiedniego dialogu. Kluczowe są działania ewolucyjne i pokazywanie mieszkańcom, jakie korzyści z nich płyną. Jeśli zmianę tę opakujemy w odpowiednią sekwencję działań, nie uderzy ona
w komfort życia osób przygotowanych do innego sposobu funkcjonowania.
Rządowy Polski Ład zakłada przerzucenie części inwestycji do specjalnego funduszu. Jak pan to sobie wyobraża?
Na pierwszy rzut oka to przedsięwzięcie ryzykowne z punktu widzenia dużych miast. Nawet jeśli część wydatków inwestycyjnych zostanie skompensowana, to przecież ubytek w strukturze podatkowej, głównie na skutek zmniejszania strumienia dopływu PIT, nie zmniejszy spadku przychodów bieżących, które zjedzą ogromną część nadwyżki operacyjnej, czyli zdolności kredytowej. A to w znaczny sposób uszczupli możliwość finansowania projektów inwestycyjnych. Dziś inflacja, jak i działania finansowe władz centralnych powodują stymulację przychodów z VAT-u, których wyłącznym beneficjentem jest rząd centralny. Dzieje się to jednak kosztem PIT-u, który Łynie do miast coraz węższym strumieniem.
Przyszedł pan do samorządu z sektora prywatnego. Czym różnią się te dwie kultury organizacyjne?
Przed swoim epizodem w korporacji pracowałem w samorządzie, więc nie była to dla mnie nowość. Miasto nie jest korporacją. Naszym celem nie jest zysk, my mamy zapewnić odpowiedni komfort życia mieszkańcom i – przepraszam za patetyczne sformułowanie – sprawić, żeby żyło się lepiej. I nie zawsze narzędziem do realizacji tego celu jest zysk, trzymanie w ryzach budżetu czy generowanie oszczędności. I to nas odróżnia od sektora prywatnego, co sprawia, że to całe zadanie, oczywiście w moim mniemaniu, jest bardziej złożone i chyba nawet bardziej skomplikowane.
Czy po zakończeniu obecnej kadencji widzi Pan siebie w Ratuszu?
Koncentruję się na zadaniach postawionych mi przez panią prezydent Hannę Zdanowską. Mam swoją misję, która jest daleka od bycia zrealizowaną. To sprowadzanie inwestorów i nowych miejsc pracy do mojego miasta.