Poprawa jakości życia w miastach jest niewątpliwie celem działania burmistrzów, prezydentów, radnych, działaczy społecznych, jak i zwykłych mieszkańców. Co do tego wśród wszystkich panuje pełen konsensus. Jednakże już odpowiedź na pytanie, czym jest jakość życia, a tym bardziej, jakie działania podjąć, by ją poprawić, nie jest taka oczywista.
Dawniej (pewnie jeszcze na początku lat 90., gdy powstawał odrodzony polski samorząd) wydawało się to proste. Każdy pragnął mieć dostęp do podstawowych osiągnięć cywilizacyjnych. Dlatego pojawiały się takie mierniki jakości życia, jak: liczba gospodarstw domowych mających dostęp do bieżącej wody, wyposażenie mieszkań w ustępy czy liczba gospodarstw domowych posiadających lodówkę, telewizor lub samochód. Innymi słowy, wydawało się, że im więcej dóbr mamy i im lepszy dostęp mamy do usług (oświaty, zdrowia kultury), tym wyższa jest jakość życia. Ten pogląd ciągle jeszcze jest bardzo istotny w dyskusji społecznej. Nadal w diagnozach posługujemy się wskaźnikami ilościowymi, określającymi dostępność dóbr i usług. Czyli im wyższa konsumpcja, tym wyższa jakość życia. Ale czy na pewno?