Te 10–15 minut to bardzo mało. Bardzo zawęża świat.
Trend jest taki, aby wszystko, co najważniejsze, znajdowało się w odległości do 800 metrów. Żeby dziecko można było odprowadzić do przedszkola, idąc na piechotę, a w drodze powrotnej zrobić zakupy. Ta skala może być oczywiście większa, wtedy możemy używać rowerów, co wiąże się z rozwojem infrastruktury w postaci ścieżek rowerowych.
Konsekwencją odejścia od samochodów jest szalony rozwój urządzeń transportu osobistego, m.in. hulajnóg?
Tak. Jesteśmy jeszcze w bardzo dynamicznym momencie rozwoju UTO. Czeka nas jeszcze uregulowanie zasad użytkowania hulajnóg, zwłaszcza wynajmowanych, bo w przeciwieństwie do wynajmowanych rowerów pozostają one w swoistej strefie niedopowiedzenia, a ich nadmiar i pozostawianie ich gdziekolwiek kończy się chaosem. Wielkie śmietniska hulajnóg w chińskich miastach pokazują, że to wielki problem.
Widzi pan w Polsce przykłady miast w skali pieszej?
Oczywiście. Sam ustawiłem swoje życie pod tym kątem, specjalnie przenosząc się na Saską Kępę, bo to jest jedno z niewielu miejsc w Warszawie, gdzie od wielu dekad można mieszkać w skali pieszej. Zresztą paradoksalnie takim miejscem, poza jeszcze Mokotowem i Żoliborzem, jest Ursynów. Dla ludzi z zewnątrz jest on wielką enigmą, natomiast dla mieszkańców jest to przestrzeń absolutnie rowerowo-piesza. Ursynów był projektowany przed laty jako bardzo wówczas awangardowe rozwiązanie. Dziś to się sprawdza. I myślę, że na znaczeniu będzie zyskiwać myślenie, w którym zmniejszamy rolę samochodu, zwiększamy rolę poruszania się alternatywnymi środkami transportu o bardziej ekologicznym charakterze. Zwycięzcą będzie przy tym rower, wrotki, zwykła hulajnoga, bo nie wymagają energii elektrycznej, którą wciąż w Polsce mamy z węgla.
Mnóstwo ludzi dojeżdża do pracy wiele kilometrów.
To też się zmienia. Swoją pracownię przeniosłem na podwórko sąsiadujące z moim mieszkaniem. W zasadzie mógłbym do niej chodzić w kapciach. Oczywiście nie wszyscy mają taką możliwość. Ale dość powszechne zwalnianie się ludzi z pracy w biurach, w korporacjach to też nowy trend. Ludzie po covidzie stwierdzili po prostu, że chcą żyć inaczej. Widać to na Zachodzie, ale w Polsce też. Śmierć zajrzała nam w oczy, jeśli nie bezpośrednio, to w skali cywilizacyjnej. Bardzo wielu ludzi odchodzi i będzie odchodziło od odpowiednika XIX-wiecznej pracy w fabryce, którym dzisiaj jest praca anonimowego przekładacza papierków i rysowania tabelek w Excelu w dużym biurze, dla dużej korporacji. Ludzie chcą być bardziej sprawczy, chcą uciec od beznadziejnego patrzenia w ekran komputera i robienia jakiegoś bardzo niewielkiego wycinka mało zrozumiałej pracy na rzecz milionera mieszkającego na Bahamach. Bo tak często jest na końcu korporacji. Jeśli ktoś doskoczy do stanowiska partnera w dużej korporacji, to fajnie, bo obraca dużymi pieniędzmi. Ale niewielu ma na to szansę. Ludzie coraz częściej chcą żyć momentem, w którym żyją, przestać myśleć kategoriami kariery i skupienia tylko na jej następnych rozdziałach. To się przekłada na ich codzienność i funkcjonowanie, a siłą rzeczy na działanie w fizycznych strukturach, od domu zaczynając, na otoczeniu urbanistycznym kończąc. Pod to podłączona jest infrastruktura transportu masowego, która zapewnia im między innymi potrzebny poziom mobilności. Także w ten sposób odchodzimy od choroby, jaką była fascynacja samochodami i amerykańskim stylem życia w miastach.
Zrobi się problem z biurowcami, które w ostatnich latach masowo rosły w miastach?
Tak. To samo dotyczy zresztą mieszkaniówki. GUS opublikował miesiąc temu wyniki badań, które pokazują, że z bardzo dużym prawdopodobieństwem w związku z poziomem dzietności, który mamy, a jest on najniższy spośród krajów UE, do 2050 r. ubędzie nam 7 mln mieszkańców. Kto więc będzie zasiedlał budowane dziś na potęgę mieszkania, kto będzie pracował w biurowcach? Jesteśmy w momencie boomu budowlanego, we wnętrzu patologicznego bąbla, który pęknie w perspektywie najbliższego roku, półtora. Ludzie kupują mieszkania jako inwestycje, których zaraz nie będą mieli komu wynajmować. Chyba że otworzymy granice i gospodarkę, co zresztą po cichu się dzieje, dla pracowników z innych krajów. PiS to zrobił, ale oczywiście głośno nie mówi tego swoim wyborcom. Najpierw przyjeżdżali Wietnamczycy, potem Ukraińcy i Białorusini, teraz mamy trzecią falę, czyli ludzi z Azji Południowo-Wschodniej, głównie z Bangladeszu, ale też Indii i Pakistanu, a także z Afryki. Ważne będzie znalezienie harmonii pomiędzy podażą nowych budynków a liczbą prawdziwych ich użytkowników, którzy będą wprowadzać życie do tych miejsc. Potrzebne będą nowe patenty na ich rewitalizowanie, ożywianie, nadawanie nowych funkcji. Potrzebne będą nowe formaty najmu i własności oraz siłą rzeczy ograniczenie liczby nowych budów.
Zmiany klimatyczne i związane z nimi gwałtowne zjawiska atmosferyczne pokazują, że nasze miasta nie są na nie przygotowane.
Tak, to niezwykle ważny temat. Ulewy, które właśnie przetoczyły się przez Polskę, pokazują, że nasze systemy kanalizacyjne nie są w stanie obsłużyć dużych opadów. Zalewanie ulic i budynków stanie się codziennością do czasu, aż odkopiemy stare systemy melioracyjne lub zbudujemy je od zera. Tu nasze miasta czekają potężne inwestycje. Już teraz projektuje się wewnętrzne systemy retencji i dystrybucji wody deszczowej na terenach nowo budowanych zespołów budynków, ale to nie wystarczy.