Ma pani dwójkę dzieci, oboje na nauczaniu zdalnym: córka lat 16, to pewnie radzi sobie sama, ale 11-letni syn już raczej nie. Chyba musi być pani dla niego trochę nauczycielką?
Trochę tak. Jak chyba w każdej rodzinie: trzeba towarzystwa pilnować, bo w tym wieku, wykorzystują laptopy nie tylko do nauczania zdalnego, ale także do gier.
Mamy więc taką zabawę w kotka i myszkę. Na szczęście bez większych problemów. Syn kończy lekcje, a twierdzi, że ma je jeszcze, by trochę pograć. To normalne, nie różni się zbytnio od swoich rówieśników. Dlatego rola rodziców jest tak ważna. Musimy ze sobą rozmawiać, mieć zaufanie, ale i kontrolować. Wcześniej było to prostsze. Dzieci były w szkole, a przed ekranem miały wydzielony czas – w zależności od tego, czy odrobiły lekcje, czy też nie. Łatwiej było nad tym zapanować.
W czasie pandemii kobiety w domach są już nie tylko kucharkami, sprzątaczkami, logistykami, ale też nauczycielkami czy pielęgniarkami. Tej pracy mają naprawdę bardzo dużo, a są tacy, co twierdzą, że to nie praca.
Dodałabym: jeszcze informatykami. To jest ciężka praca, która wymaga dużo, dużo cierpliwości. Nie dziwi mnie fakt, że w Warszawie uruchomiono pomoc psychologiczną dla rodziców, którzy zostali w domach z dziećmi, bo jest to nietypowa sytuacja i wymaga od wszystkich dużo większej akceptacji, tolerancji, cierpliwości. Zarówno od rodziców, jak i dzieci.