A jak różne instytucje reagują na wasze raporty. Ignorują czy biorą sobie do serca?
Ponad 80 proc. wniosków z kontroli NIK jest realizowanych jeszcze w trakcie trwania kontroli lub bezpośrednio po jej zakończeniu. I to jest dla nas najlepsza sytuacja. Kontroli nie prowadzimy po to, by kogoś piętnować, krytykować, ale po to, by pokazać, jak jest, i podpowiedzieć, co można zrobić, by było lepiej.
Co z resztą wniosków pokontrolnych?
Te niezrealizowane wnioski od razu często dotyczą konieczności zmiany przepisów. A takie zmiany z naturalnych względów muszą zająć więcej czasu. Inna sprawa, że czasem mam nieodparte wrażenie, że ustawodawca czyta nasz wniosek, a później realizuje go już wedle własnej, autorskiej koncepcji. Przykładowo, kilka lat temu pokazaliśmy, że mobilne fotoradary w niektórych miejscach są nadużywane do zapewnienia dodatkowych wpływów do budżetów samorządów gminnych. Co w reakcji zrobił Sejm? Zlikwidował wszystkie fotoradary, także te stacjonarne, choć podkreślaliśmy bardzo wyraźnie, że chodzi nam wyłącznie o te mobilne.
Wracając do samorządów, uważa pan, że to dobrzy gospodarze, a jednak NIK ciągle im coś wytyka, a to że za mało jest pielęgniarek w szkołach, a to że słabo realizują zadanie opieki nad seniorami, orliki są zaniedbane, a o stanie dróg nawet szkoda gadać.
Rzeczywiście, w wielu kontrolach wykazaliśmy bardzo zły stan dróg lokalnych, złe ich oznakowanie, często katastrofalny stan obiektów inżynieryjnych, takich jak mosty czy kładki, szczególnie na drogach gminnych. Ale ogłaszając tego typu raport, czuję pewien dyskomfort, bo jednocześnie wiem, że czasami są to drogi czy mosty w bardzo biednych gminach wiejskich, które nie są w stanie sfinansować tego zdania. Dlatego uważam, że programy dofinansowania zadań samorządów z budżetu centralnego w zakresie dróg i transportu publicznego są niezwykle potrzebne. Jeżeli takiego wsparcia finansowego państwa nie będzie, to nie rozwiążemy tych problemów. Podobnie z największym wyzwaniem cywilizacyjnym – zanieczyszczeniem powietrza. Bardzo się cieszę z programów rządowych, np. w zakresie termomodernizacji prywatnych budynków, bo one też są zbieżne z wnioskami NIK z różnych kontroli. Podobnie zresztą, o czym głośno mówimy podczas debaty publicznej, dofinansowania wymaga służba zdrowia. Z naszych raportów wprost wynika, że na zdrowie wydajemy dużo mniej, niż by należało.
Słuchając tegorocznej kampanii wyborczej, można było odnieść wrażenie, że rząd i samorząd to jakieś dwa odrębne światy, że jedni są z Marsa, a drudzy z Wenus. A przecież to jedna administracja publiczna.
W Polsce wszystkie badania pokazują, że jednym z najistotniejszych problemów jest niski poziom zaufania społecznego, zarówno obywateli względem siebie, jak i obywateli względem administracji publicznej. Administracją, która cieszy się najwyższym zaufaniem, jest właśnie władza lokalna, ta najbliższa obywatelom. Nie mam żadnej wątpliwości, że podważanie zaufania do funkcjonowania samorządu terytorialnego jest drogą donikąd. I nie chcę tu nikogo oceniać politycznie, mogę jedynie podkreślić, że naszą rolą, rolą NIK, poprzez pokazywanie, jak jest, i podpowiadanie określonych rozwiązań jest wzmacnianie zaufania społecznego obywateli do administracji, budowanie tego zaufania, a nie ograniczanie czy podważanie.
Na koniec muszę zadać panu osobiste pytanie. Jest pan jedynym politykiem opozycji, który przetrwał na stanowisku po objęciu rządu przez PiS.
Po pierwsze, jak już mówiłem, przestałem być politykiem w momencie wyboru na funkcję prezesa NIK, oczywiście zrezygnowałem z członkostwa w partii politycznej, złożyłem też mandat poselski. Warto przy tym dodać, że prezesa NIK wybiera Sejm i zawsze od 1989 r. była to osoba, która miała przeszłość polityczną. Walerian Pańko – pierwszy prezes wybrany po transformacji – był posłem, Lech Kaczyński był posłem i senatorem, Janusz Wojciechowski ministrem w Kancelarii Premiera, a Mirosław Sekuła posłem. Ważne, by w momencie wyboru zacząć działać jako osoba apolityczna. I do dziś nie słyszałem zarzutu, by NIK działała politycznie. Wprost przeciwnie, jeszcze za koalicji PO–PSL słyszałem, że kontrole NIK były niewygodne dla rządu, mimo że wcześniej byłem ministrem w rządzie Donalda Tuska. Dziś ogłaszamy raporty, które są niewygodne dla obecnego rządu. Poruszamy trudne tematy, ale zawsze robimy to w takim celu, by administracja publiczna działała lepiej.
Ale jak się udało panu przetrwać miotłę kadrową?
Może dobrze oceniana jest nasza praca jako profesjonalistów? NIK jest bardzo doceniana na arenie międzynarodowej wśród instytucji kontrolujących państw UE. Przykładowo, wygraliśmy konkurs na audytora Rady Europy czy OECD. Po objęciu przeze mnie stanowiska prezesa wprowadziliśmy też dosyć rewolucyjne zmiany w działaniu NIK, dziś reagujemy na ważne dla obywateli kwestie, a zaufanie do naszej instytucji wzrosło i jest obecnie jednym z największych wśród instytucji publicznych. Przed pięcioma laty zaufanie do NIK wyrażało ok. 1/3 Polaków, obecnie prawie połowa. A od strony politycznej trzeba pamiętać, że moja kadencja kończy się w 2019 r. i obecna większość sejmowa zdąży wybrać nowego prezesa jeszcze przed wyborami parlamentarnymi.
Liczy pan na drugą kadencję?
Muszę powiedzieć, że moje sześć lat pracy w NIK, to znaczy dotychczasowe pięć lat i jeszcze jeden rok, który mi został do końca kadencji, to okres bardzo wytężonej i intensywnej pracy. I moim zdaniem nie jest przypadkiem, że żaden z dotychczasowych prezesów NIK nie był wyłoniony na drugą kadencję. Wydaje mi się, że to dobra praktyka i niech tak zostanie. Najważniejsze jest to, żeby Najwyższa Izba Kontroli, tak jak dotychczas, zapewniała obywatelom wiarygodną i rzeczywistą informację o tym, jak funkcjonuje administracja publiczna, a przede wszystkim, jak są wydawane pieniądze z budżetu państwa. Pamiętając, że są to pieniądze podatników, czyli nas wszystkich – polskich obywateli.