Królowa sportu dla każdego
Lekkoatletyka ma swój czas i wygląda na to, że potrafi go wykorzystać, podobnie jak kilkanaście lat temu, po sukcesach Adama Małysza, stało się w skokach narciarskich. Pojawili się wtedy wielcy sponsorzy, młodzi chłopcy garnęli się na skocznie, powstał dobry i przemyślany program wyszukiwania oraz szkolenia młodych talentów – „Szukamy następców Mistrza”. Dzięki temu na sukcesach Małysza i później Kamila Stocha się nie skończyło.
W królowej sportu tworzenie struktur i budowa piramidy osób uprawiających tę dyscyplinę ciągle trwa. Efekty powinny być widoczne za kilka lat, pierwsze może już w Tokio… Na razie trzeba się cieszyć z dobrej współpracy Ministerstwa Sportu, samorządów oraz wielkich sponsorów (Orlen, Nestle), choć nie wolno zapominać, że ciągle jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia, zwłaszcza w kwestii infrastruktury.
– To jest w dalszym ciągu dyscyplina, która buduje podstawy. Polski Związek Lekkiej Atletyki od 6–8 lat działa na tym polu bardzo aktywnie, uruchamia programy młodzieżowe, ale to jest cały czas proces tworzenia. Czarny okres spadającej liczby trenujących został zatrzymany. W lekkoatletyce każdy może znaleźć coś dla siebie. Jeśli ktoś jest szybki, to może zostać sprinterem albo biegać na 400 metrów. Jeśli ktoś jest bardziej misiowaty, to niech próbuje rzucać młotem, oszczepem lub pchać kulą. Widzę po komentarzach w mediach społecznościowych, że nasze biegaczki na dystansie 400 metrów robią wrażenie na kibicach. Młode dziewczyny dostrzegają, że to fajna dyscyplina sportu, a trening nie niszczy figury. To jest ważne w dzisiejszych czasach. Jeśli do tego dochodzą wyniki, które rozpalają wyobraźnię, to młodzi ludzie chcą spróbować swoich sił. Od kilku lat otrzymuję wiele zapytań, gdzie można się zgłosić na treningi – mówi „Życiu Regionów” Artur Partyka, wicemistrz olimpijski w skoku wzwyż z Atlanty.
Talenty w każdej wsi
Lekkoatletyka to nie piłka nożna, tenis czy siatkówka (polska specyfika ostatnich lat), gdzie chętni ustawiają się w kolejce do najróżniejszych akademii, licząc w przyszłości na wielkie kariery, efektowne samochody i kontrakty reklamowe. Tutaj talenty trzeba wyławiać, szukać, czasami zachęcać: Przyjdź, spróbuj. Rodzicom warto przypominać, że w tym sporcie pieniądze też są.
– Do tych ludzi, którzy już wcześniej odnosili sukcesy, dołączyli nowi, a starsi mistrzowie ciągle jeszcze nie schodzą ze sceny. Koniunktura jest, lekkoatletyka jest coraz lepsza. Sukcesy nakręcają następne. Kluby nie są bogate, ale w każdym miejscu może się znaleźć ktoś, kto kocha ten sport, szuka talentów i pracuje z nimi. To są czasami małe wioski, gdzie można i należy szukać. Potrzebni są ludzie z szóstym zmysłem, którzy dostrzegą coś, czego inni nie widzą. Czasami wydaje się, że dziecko w ogóle nie nadaje się do sportu, ale dobry szkoleniowiec tym się nie zrazi. Witek Suski znalazł mnie i Małachowskiego. Jakby się popatrzyło na Piotrka, to na pierwszy rzut oka nie wyglądał na talent lekkoatletyczny. Ze mnie na pierwszym obozie się śmiano, że nie umiem biegać – mówi „Życiu Regionów” Tomasz Majewski, dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą.
O takich trenerów, którzy stoją w głębokim cieniu, a wyszukują talentów sportowych, trzeba dbać, dlatego Majewski bardzo się cieszy z ministerialnego programu „Pierwszy trener”, dzięki któremu pierwsi, ci najwcześniejsi, szkoleniowcy medalistów igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i Europy seniorów otrzymają premię w wysokości 10 tys. zł. – Fajnie, że wskazujemy nauczyciela, kogoś, kto namówił do uprawiania sportu dziecko, zdołał przekonać rodziców, a potem wychować podopiecznego. Często zanim wykreuje się sportowca, trzeba z kogoś zrobić porządnego człowieka, a mamy w lekkoatletyce ludzi z bardzo różnymi życiorysami i historiami – mówi Majewski.