Zakazać czy nie zakazać handlu alkoholem? Czy zamknięcie sklepów nocą będzie ograniczeniem wolności działalności gospodarczej, czy odwrotnie – sprzedaż wysokoprocentowych napojów ogranicza prawo do spokoju mieszkańców? Czy w niszy spowodowanej przez przymusową prohibicję powstaną mobilne meliny, czy też nad miastami w godzinach ciszy nocnej zapanuje wreszcie cisza nocna?
Redakcja „Życia Regionów” zapytała kilkanaście miast, zarówno tych wojewódzkich, jak i turystycznych, jak potraktowały to społeczno-ekonomiczne wyzwanie – czytaj str.16-17. Zwolennicy każdego rozwiązania znajdują w tych miastach poparcie.
Łodzianie nie chcieli
Są miasta, gdzie nic się nie zmieni. Kalisz, Częstochowa, Władysławowo, Wałbrzych, Białystok, Gdańsk i Toruń – rady miast postanowiły nie skorzystać z możliwości, jaką wprowadziła przyjęta w tym roku nowelizacja ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. A ta przekazała w ręce włodarzy miast – wywrotową zupełnie jak na polskie podejście – możliwość zakazania sprzedaży alkoholu w nocy, nie tylko w całym mieście, ale też na terenie poszczególnych dzielnic, a nawet osiedli.
Nowelizacja zobowiązała też gminy do ustalenia limitu zezwoleń na sprzedaż alkoholu, osobno dla piwa, wina i wódek, czyli napojów o zawartości alkoholu powyżej 18 proc. A to jest nie tylko wódka czysta, ale też np. wódki kolorowe, które przeważnie mają moc 30–32 proc. Miasta musiały uchwalić zasady, gdzie takie sklepy mogą się znajdować. Zazwyczaj zakazano sprzedaży alkoholu w promieniu 50 m od szkół, kościołów, ośrodków leczenia uzależnień i noclegowni dla bezdomnych. Jeśli miasta nie ograniczyły nocnej sprzedaży, to, poza dwoma wyjątkami, nie wyznaczyły także miejsc publicznych, gdzie można by legalnie pić alkohol na świeżym powietrzu. Takim miastem jest Częstochowa. – Nie zdecydowaliśmy się na wyznaczanie miejsc publicznych, w których dozwolone byłoby spożywanie alkoholu, ale i nie ma na razie propozycji związanych z wprowadzeniem ograniczeń – informuje Włodzimierz Tutaj, rzecznik prasowy miasta.
O braku nocnej prohibicji w Łodzi zadecydowali sami mieszkańcy. Władze podeszły do tego tematu tak poważnie, że przeprowadziły konsultacje za pomocą nie jednego, ale aż trzech sposobów. Odbyły się sondaż telefoniczny, głosowanie w internecie i wreszcie – ankieta przeprowadzona przez urzędników. – Przyjęliśmy trzy metody badawcze, żeby nikogo z mieszkańców nie wykluczyć i dotrzeć do jak najszerszej grupy – mówi Piotr Bors, dyrektor biura promocji Urzędu Miasta Łodzi.