Głowy w chmurach

Bezmiechowa jest czymś takim dla polskiego szybownictwa, jak stadion Legii dla piłki nożnej. To blisko sto lat tradycji w tym samym miejscu.

Publikacja: 17.07.2017 00:00

Pierwsze dwa szybowce z Kamionki wystartowały już w 1929 r.

Pierwsze dwa szybowce z Kamionki wystartowały już w 1929 r.

Foto: FB Bezmiechowa, Akademicki Ośrodek Szybowcowy Politechniki Rzeszowskiej

Bezmiechowa to wieś w Bieszczadach, niedaleko Leska. Do szybowiska na szczycie Kamionki w Górach Słonnych trzeba się jednak wspinać. Najlepiej i najbezpieczniej dojechać samochodem. Spotkanie sarny, lisa i zająca nie jest niczym wyjątkowym. Gorzej, jeśli dojdzie do innego spotkania. Kilkaset metrów przed szczytem znajduje się tablica informująca, że wjechaliśmy do ostoi niedźwiedzia. Jest tych tablic więcej. A niedźwiedzi w Bieszczadach przybywa, miejscowi uważają, że przywozi się je po cichu z Tatr, aby tam nie zagrażały turystom. Krótko mówiąc – trochę strach, bo ani pieszo, ani rowerem się nie ucieknie. Kiedy jednak już się dotrze na szczyt góry, nagroda jest wspaniała.

Widok trudno porównać z jakimkolwiek innym. Po horyzont góry i lasy. Gdzieś tam stykają się granice trzech państw: Polski, Ukrainy i Słowacji. Dla tych pejzaży warto przebyć kilkaset kilometrów. A to nie wszystko. Góra ma szczególne cechy, które odkryli studenci Politechniki Lwowskiej. Stąd do Lwowa też parę kroków.

Zaczęło się od latawca

W roku 1928 grupa studentów przyjechała na wakacje do Bezmiechowej. Zatrzymali się w dworku właścicieli tamtejszych dóbr państwa Czerkawskich (Mariusz Czerkawski o nich nie słyszał, więc to raczej nie jest jego rodzina). Należeli do Związku Awiatycznego Politechniki, słyszeli o prądach powietrznych tworzących się w tych okolicach i postanowili to sprawdzić. W styczniu 1929 roku Wacław Czerwiński, Szczepan Grzeszczyk, Kazimierz Chorzewski i Bolesław Gałęzowski dokonali prób za pomocą świec dymnych przymocowanych do latawca. Pilot Szczepan Grzeszczyk dokonał też oględzin wzgórza z pokładu swojego samolotu.

Jeszcze w tym samym roku z Kamionki wystartowały dwa szybowce skonstruowane przez Wacława Czerwińskiego. Kiedy Szczepan Grzeszczyk unosił się w powietrzu przez dwie godziny i 11 minut, co było wówczas krajowym rekordem, wątpliwości zostały rozwiane. Uznano Bezmiechową za idealne miejsce do zbudowania ośrodka szybowcowego. Grzeszczyk jako pierwszy w Polsce (niezależnie od Czerwińskiego) konstruował szybowce z drewna i płótna. To jego uważa się za ojca polskiego szybownictwa.

Pierwszy obiekt wzniesiono w roku 1931. Był to domek mieszczący kancelarię, warsztat, pomieszczenia dla pilotów. Rok później powstała Szkoła Szybowcowa, podporządkowana Aeroklubowi Polskiemu. Do wybuchu wojny na szczycie istniał już duży ośrodek z salami wykładowymi, internatem, hangarem. To, co widać tam dziś, znajduje się niemal dokładnie w tych samych miejscach, co przed wojną. Hangar w ogóle nie zmienił swojego położenia.

Stąd skojarzenie ze stadionem Legii, który oddano do użytku w roku 1930, a w pracach nad jego powstaniem też brali udział lwowiacy. Od tamtej pory przez ćwierć wieku był „stadionem narodowym”. W przypadku Bezmiechowej można mówić o „narodowej szkole szybownictwa”. Na Legię w stolicy kraju przychodziły tysiące kibiców, do Bezmiechowej, „na końcu świata” – tylko uczniowie, a widzami byli ich koledzy i rodziny.

Była też kategoria widzów zwanych „ambasadorami”. To mieszkańcy Bezmiechowej i innych wsi, wynajmowani do naciągania lin startowych. Szybowce, które lądowały u podnóża Słonnego, wciągane były na górę przez konie. Dziś ich rolę przejął samochód terenowy z napędem na cztery koła. Inny, z uczepionym na linie szybowcem, po trawie na szczyt nie podjedzie.

Lot do Wilna

Bezmiechowa łączy się ze znanymi nazwiskami i osiągnięciami. Największego wyczynu dokonał Tadeusz Góra. Opowiadano, że był uczniem, który „urodził się w szybowcu”. Chłonął wiedzę, palił się do lotów, wykładowcom trudno było nad nim zapanować. 18 maja 1938 roku w Bezmiechowej wsiadł za stery szybowca PWS-101 i poleciał do Wilna. Pokonał trasę długości 578 km. Mógłby lecieć dalej, ale zrobiło się ciemno, zobaczył światła miasta i wolał wylądować bezpiecznie na trawie w Sołecznikach Małych. Góra jako pierwszy na świecie otrzymał za ten lot Medal Lilienthala, najwyższe międzynarodowe odznaczenie, jakim honoruje się pilota szybowcowego. Miał wtedy zaledwie 20 lat.

Po wybuchu wojny został aresztowany przez Rosjan, ale uciekł, przedostał się na Zachód, a w Anglii zaciągnął się do lotnictwa. Został pilotem 316. polskiego dywizjonu myśliwskiego. Latał na hurricane’ach i spitfire’ach, eskortował amerykańskie bombowce, ma na koncie udokumentowane zestrzelenia, za co otrzymał liczne odznaczenia bojowe. Po wojnie wrócił do Polski. Został instruktorem szybowcowym na górze Żar, zdobył tytuł szybowcowego mistrza Polski.

Wrócił do służby w lotnictwie. Latał odrzutowymi, myśliwcami i śmigłowcami produkowanymi w Świdniku, gdzie się osiedlił. W Bezmiechowej bywał jako gość honorowy. W budynku dawnej szkoły, który dziś jest hotelem, znajduje się tablica poświęcona jego pamięci. Tadeusz Góra, już jako generał w stanie spoczynku, zmarł w 2010 roku, mając 92 lata.

Obok tej tablicy jest inna, przypominająca Wandę Modlibowską. W roku 1937 na szybowcu Komar bis ustanowiła ona kobiecy rekord świata w długości lotu. Nad Górami Słonnymi latała przez 24 godziny i 14 minut. We wrześniu 1939 roku została pilotem eskadry sztabowej. Była pierwszym emisariuszem rządu RP na uchodźstwie, wysłanym w roku 1940 do okupowanej Polski. Walczyła w powstaniu warszawskim. Jeszcze przed wojną odbierała nagrody za osiągnięcia w szybownictwie. Później więziło ją NKWD i UB. Najdłużej zawodowo związana była z Aeroklubem Poznańskim, który dziś nosi jej imię. Zmarła w 2001 roku, przeżywszy – podobnie jak Tadeusz Góra – 92 lata.

Jednym z najbardziej znanych instruktorów szybownictwa, a zarazem wybitnym zawodnikiem był w latach 30. w Bezmiechowej Bolesław Baranowski, zwany „Bebe”, ojciec słynnego żeglarza, kapitana Krzysztofa Baranowskiego. Kurs dla cudzoziemców, którego był kierownikiem, ukończył między innymi inżynier lotnictwa Ernoe Rubik, ojciec wynalazcy kostki Rubika, również Ernoe. Na te kursy zjeżdżali przed wojną do Bezmiechowej przyszli piloci z całej Europy i obu Ameryk.

Licencję pilota szybowca zdobyła tam także Jadwiga Piłsudska, córka Marszałka. Startując z Bezmiechowej, doleciała do Łukowa na Podlasiu, pokonując odległość 270 km. Podczas wojny, służąc w lotnictwie brytyjskim, pilotowała samoloty z fabryk na lotniska lub takie, które nie nadawały się do lotów bojowych i należało je odstawić na złomowiska. Jadwiga Piłsudska-Jaraczewska odwiedziła Bezmiechową w 2000 roku. W księdze pamiątkowej napisała: „Bezmiechowa, w moich wspomnieniach z dawnych lat młodości, to piękne miejsce przepojone duchem latania, koleżeństwa i wspólnego zapału – oby takim było dla przyszłych pokoleń”. Zmarła w roku 2014, mając 94 lata.

Upadek i odbudowa

Wojna i jej konsekwencje zmieniły i szybowisko. Tutaj w roku 1944 przebiegała linia frontu. Potem na tych terenach ludowe Wojsko Polskie walczyło z UPA. Obiekty na szybowisku zostały zburzone lub rozebrane przez okoliczną ludność, która budulec z hangaru wykorzystywała na remont własnych domów. Władza ludowa nie widziała potrzeby odbudowy szkoły. Dopiero w latach 70. próbowano ją reaktywować, ale starania studentów Politechniki Rzeszowskiej bez wsparcia finansowego spełzły na niczym.

Wszystko zmieniło się po upadku PRL. Od początku lat 90. zaczęto przywracać ośrodkowi dawne życie. Ostateczny kształt nadano mu w latach 2001–2004. Dziś jest to w pełni wyposażony Akademicki Ośrodek Szybowcowy Politechniki Rzeszowskiej. 80 hektarów powierzchni na południowym i północnym zboczu Gór Słonnych, kilkanaście szybowców w hangarze. I 90 lat historii.

O wszystkim mogą opowiedzieć instruktorzy. Arkadiusz Bulanda ma tę historię w małym palcu. Tylko tutaj można wsiąść do szybowca, zjechać nim około stu metrów ze zbocza (niepotrzebne są wyciągarki, liny lub samoloty) i na drugim garbie wznieść się w górę. Potem to już tylko cudowne widoki i szum wiatru. Podobno czasami do szybowca podlatuje orzeł, żeby zobaczyć, kto jeszcze, oprócz niego, tutaj lata. Niedźwiedzie zostały na dole.

Korzystałem z książki „Bezmiechowa” Ryszarda Natera, Andrzeja Glassa i Andrzeja Olejki oraz strony aosbezmiechowa.republika.pl

Bezmiechowa to wieś w Bieszczadach, niedaleko Leska. Do szybowiska na szczycie Kamionki w Górach Słonnych trzeba się jednak wspinać. Najlepiej i najbezpieczniej dojechać samochodem. Spotkanie sarny, lisa i zająca nie jest niczym wyjątkowym. Gorzej, jeśli dojdzie do innego spotkania. Kilkaset metrów przed szczytem znajduje się tablica informująca, że wjechaliśmy do ostoi niedźwiedzia. Jest tych tablic więcej. A niedźwiedzi w Bieszczadach przybywa, miejscowi uważają, że przywozi się je po cichu z Tatr, aby tam nie zagrażały turystom. Krótko mówiąc – trochę strach, bo ani pieszo, ani rowerem się nie ucieknie. Kiedy jednak już się dotrze na szczyt góry, nagroda jest wspaniała.

Pozostało 92% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej