Smutny widok z Blaszoka

Czasy, gdy klub z ulicy Bukowej rządził w polskiej piłce, dawno minęły. Kibice wierzą, że nie bezpowrotnie, ale ta wiara z każdym rokiem jest wystawiana na ciężką próbę.

Publikacja: 11.07.2017 22:30

Piłkarze GKS Katowice (w żółto-czarnych strojach) w I lidze spędzili już dekadę. I na tym poziomie r

Piłkarze GKS Katowice (w żółto-czarnych strojach) w I lidze spędzili już dekadę. I na tym poziomie rozgrywek będą też walczyć o punkty w sezonie 2017/2018

Foto: Pressfocus, Norbert Barczyk

W 32. kolejce poprzedniego sezonu I ligi piłkarze GKS przegrali u siebie z drużyną MKS Kluczbork 2:3. Do końca rozgrywek pozostały dwa mecze, GKS właściwie pogrzebał swoją szansę na awans do ekstraklasy. Rywale zajmowali ostatnie miejsce w tabeli, nie mieli już szans na utrzymanie. Wściekły trener gospodarzy Jerzy Brzęczek wpadł na konferencję prasową tylko na chwilę. – Nie ma co komentować. Prowadziliśmy 2:0 i przegraliśmy 2:3. Nie zasłużyliśmy, by awansować w tym sezonie. Poinformowałem prezesa, że podaję się do dymisji. Było to ostatnie moje spotkanie w roli trenera GKS Katowice. Dziękuję za współpracę i życzę awansu w przyszłym sezonie – powiedział i wyszedł z sali. Dymisja została przyjęta.

Po zakończeniu sezonu rezygnacje z zajmowanych stanowisk złożyli prezes klubu Wojciech Cygan i wiceprezes Marcin Janicki. Prezydent Katowic Marcin Krupa (miasto ma większościowe udziały w sportowej spółce) nie przyjął tych rezygnacji. Prezesi zostali więc na kolejny sezon, a drużynę poprowadził Piotr Mandrysz, były znany piłkarz. Przed nim trudne zadanie. W ostatniej dekadzie w klubie pracował chociażby Adam Nawałka. Potem wspominał, że ta praca go zahartowała. Wojciech Stawowy chciał uczynić GieKSę śląską FC Barceloną, ale niewiele brakło, a kibice wywieźliby go na taczkach. Sukcesu przy Bukowej nie osiągnął też inny krakus, Kazimierz Moskal. Teraz poddał się Brzęczek.

W tym sezonie awans był na wyciągnięcie ręki. Rozgrywki I ligi nie stały na wysokim poziomie, nie było zdecydowanego faworyta, drużyny z czołówki zgodnie gubiły punkty. Górnik Zabrze, który ostatecznie wywalczył powrót do ekstraklasy, na parę kolejek przed końcem rywalizacji zajmował miejsce w środku stawki i wydawało się, że nie ma już żadnych widoków na awans. GKS był wtedy w czołówce, ale po frajersku gubił punkty i przegrał swoją wielką szansę. A zdawało się, że wszystko gra: drużyna miała potencjał sportowy (wyróżniał się prawy obrońca Alan Czerwiński, który właśnie przeszedł do Zagłębia Lubin), Jerzy Brzęczek jako trener wyrobił sobie markę już wcześniej, GieKSę prowadził drugi sezon i potwierdzał opinię mądrego szkoleniowca, w klubie pojawili się sponsorzy, było wsparcie ze strony miasta, na wysokości zadania stał klubowy marketing. A jednak znowu czegoś zabrakło.

Na zapleczu ekstraklasy GKS gra nieprzerwanie od dziesięciu lat. W 2005 roku został zdegradowany do IV ligi. Zbiegło się to w czasie z sensacyjnymi wyznaniami prezesa Piotra Dziurowicza, który odpalił korupcyjną bombę. Klub walczył o przetrwanie. Uratowali go kibice, którzy wzięli sprawy w swoje ręce, założyli stowarzyszenie i w roli nowych właścicieli poradzili sobie zaskakująco dobrze. Drużyna rok po roku awansowała do wyższych klas rozgrywkowych, aż znalazła się w I lidze. Ale tu, mimo coraz większej pomocy miasta, klub utknął na dobre.

Przez kolejne lata, zamiast walki o awans, było dryfowanie w środku tabeli, mimo że rozpoczęciu każdego sezonu towarzyszyły wielkie nadzieje. Z czasem szybko gasły, a kibice opuszczali stadion coraz bardziej sfrustrowani.

Era Magnata

Dzisiaj trudno uwierzyć, że w swoim czasie obiekt przy Bukowej był jednym z najnowocześniejszych stadionów w Polsce. Teraz wygląda jak relikt dawno minionej epoki (projekt nowego stadionu jest gotowy). Wystawił go ostatni magnat polskiej piłki, czyli Marian Dziurowicz.

Przydomek Magnat nadał mu podobno dziennikarz sportowy, nieżyjący od dawna Maciej Biega. Pasował jak ulał: dyktatorski i arogancki, ale skuteczny, mający układy i pociągający za właściwe sznurki. W klubie za jego czasów panował porządek. Jako prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Dziurowicz stał się symbolem całego zła tej instytucji. Stery w klubie przekazał synom (Marek szybko się wycofał, rządził Piotr). Era Dziurowiczów trwała 28 lat, Marian Dziurowicz przejął klub w 1977 r. Uchodził za wszechmocnego, kibice do dzisiaj twierdzą, że w sezonie 1993/1994, kiedy GKS grał z Górnikiem i przegrywał 0:1, światło przy Bukowej nie zgasło przypadkiem (powtórzony mecz zakończył się remisem, a Górnik nie zdobył mistrzostwa Polski).

To były piękne czasy dla klubu z Górnego Śląska. Jest co wspominać, chociażby wyeliminowanie francuskiego Girondins Bordeaux w drugiej rundzie Pucharu UEFA (sezon 1994/1995, zwycięstwo 1:0 u siebie, remis 1:1 we Francji), w którym występowali tacy zawodnicy, jak Zinedine Zidane, Christophe Dugarry i Bixente Lizarazu, przyszli mistrzowie świata. Do Niemiec, na mecz z kolejnym rywalem, Bayerem Leverkusen, piłkarze lecieli wojskowym samolotem transportowym. Lot dostarczył niezapomnianych wrażeń, każdy marzył, żeby szczęśliwie wylądować. Opowiadał o tym po latach często komentujący mecze katowiczan dziennikarz, a dzisiaj radny miejski, Andrzej Zydorowicz. Lot skończył się szczęśliwie, ale starcie w Leverkusen już nie, GKS przegrał 0:4.

Parę lat wcześniej (sezon 1988/1989) mecz Pucharu UEFA z Rangersami z Glasgow przyciągnął na Stadion Śląski 30 tysięcy kibiców. Więcej było na spotkaniu Pucharu Miast Targowych z FC Barceloną (sezon 1970/1971). U siebie GKS przegrał 0:1. Na wyjeździe prowadził już 2:0, ale ostatecznie uległ 2:3. Gole strzelili Jerzy Nowok i Gerard Rother.

Dla młodszych kibiców największą klubową legendą jest jednak Jan Furtok, urodzony w katowickiej dzielnicy Kostuchna, przy Bukowej po prostu „Jasiu”. W 1986 roku wbił trzy gole Górnikowi Zabrze i dał drużynie pierwszy Puchar Polski. Po latach był w GieKSie trenerem, dyrektorem, prezesem, ale w żadnej z tych ról nie był tak dobry jak na boisku. Żółto-czarne stroje przywdziewali też między innymi Piotr Piekarczyk, Roman Szewczyk, Marek Koniarek, bracia Marek i Piotr Świerczewscy, Adam Ledwoń, Kazimierz Węgrzyn, Adam Kucz, Mirosław Widuch, Sławomir Wojciechowski, Janusz Jojko (jest w sztabie szkoleniowym dzisiejszej GieKSy). Można by jeszcze długo wymieniać. A jednak nie udało się ani razu zdobyć mistrzostwa Polski, tu nawet prezes Dziurowicz nie poradził. Skończyło się na czterech wicemistrzostwach i trzech Pucharach Polski w czasach, gdy pieniądze płynęły szerokim strumieniem z dziesięciu kopalń Katowickiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego.

Nie tylko piłka

GKS to nie tylko futbol, klub znowu jest wielosekcyjny. Kiedyś tych sekcji było nawet kilkanaście. Reprezentantkami klubu były między innymi znakomita tenisistka Barbara Kral-Olsza (mama Aleksandry Olszy, zwyciężczyni juniorskiego Wimbledonu) czy saneczkarka Barbara Piecha. Trenerem siatkarzy jest Piotr Gruszka, od niedawna asystent trenera reprezentacji Polski, trenerem hokeistów był do niedawna Jacek Płachta, były już trener hokejowej kadry.

Te głośne nazwiska wywołały u kibiców piłkarskich pewien niepokój: czy futbol nie zejdzie w Katowicach na drugi plan? Ale władze miasta zaprzeczają, w nowym sezonie piłkarze znowu mają się bić o awans.

Kibice nie wyobrażają sobie innej sytuacji. Na popularnym Blaszoku, czyli trybunie, którą zajmują najbardziej zagorzali fani GKS, wymagania zawsze były bardzo duże i to się nie zmieniło. Kibice już nieraz ratowali ukochany klub. Chociażby wtedy, kiedy powstał pomysł fuzji z Polonią Warszawa. Karkołomny plan chcieli zrealizować biznesmeni – Ireneusz Król, kiedyś współpracownik Dziurowicza, z którym się przed laty poróżnił, oraz Józef Wojciechowski. Kibice zapowiadali bojkot potworka, który miał powstać, i ostatecznie do transakcji nie doszło.

Trener Piotr Mandrysz mówił niedawno tak: „Czy uda się awansować w najbliższym sezonie? Nie zamierzam na razie o tym mówić, bo chcę lepiej poznać drużynę. Często bywałem na Bukowej z racji tego, że gra tam mój syn Paweł. To jednak nie znaczy, że wiem wszystko. Wiele rzeczy jest uzależnionych od tego, kto przyjdzie do nas, a kto nas opuści” – czytamy w wywiadzie opublikowanym na łamach katowickiego „Sportu”.

A dociskany w kwestii awansu odparł, że awans się robi, a nie o nim mówi. – Taką mam dewizę i dlatego pięć razy dokonałem tej sztuki – pochwalił się. Ale po drugiej stronie Brynicy, w Sosnowcu, mu nie się nie udało. Prowadził Zagłębie ledwie przez półtora miesiąca i odszedł po głośnym konflikcie z zawodnikami.

Trzy lata temu GKS świętował 50-lecie. Zaczęło się w 1964 roku. Uznano wtedy, że Katowice nie mogą być futbolową pustynią, skoro za miedzą, w Zabrzu i Chorzowie, od lat grają wielkie firmy. Dzisiaj wszystkie śląskie kluby, które przez lata stanowiły o sile polskiej piłki, mają większe albo mniejsze problemy. W Katowicach nie tracą nadziei, że wreszcie uda się powrócić na ekstraklasowe salony.

W 32. kolejce poprzedniego sezonu I ligi piłkarze GKS przegrali u siebie z drużyną MKS Kluczbork 2:3. Do końca rozgrywek pozostały dwa mecze, GKS właściwie pogrzebał swoją szansę na awans do ekstraklasy. Rywale zajmowali ostatnie miejsce w tabeli, nie mieli już szans na utrzymanie. Wściekły trener gospodarzy Jerzy Brzęczek wpadł na konferencję prasową tylko na chwilę. – Nie ma co komentować. Prowadziliśmy 2:0 i przegraliśmy 2:3. Nie zasłużyliśmy, by awansować w tym sezonie. Poinformowałem prezesa, że podaję się do dymisji. Było to ostatnie moje spotkanie w roli trenera GKS Katowice. Dziękuję za współpracę i życzę awansu w przyszłym sezonie – powiedział i wyszedł z sali. Dymisja została przyjęta.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej