To była reakcja na negatywne przemiany w służbie zdrowia, które dokonywały się na moich oczach. Nagle wszyscy lekarze ze szpitala, w którym wcześniej pracowałem, zostali zmuszeni do przejścia z etatów na kontrakty. Określane przez byłego ministra zdrowia Mariana Zembalę jako nowoczesny sposób zarządzania ludźmi, w rzeczywistości nie są niczym dobrym i zmuszają lekarzy do pracy bez urlopów. W proteście sam zwolniłem się z pracy, choć bardzo ją lubiłem. Wiedziałem jednak, że samo rzucenie wypowiedzeniem niczego nie załatwi. Trzeba było zacząć działać systemowo. Stąd e-mail do Doroty Mazurek.
Dlaczego, zamiast tworzyć organizację od podstaw, zdecydował się pan działać w strukturach OZZL?
Od początku miałem wizję organizacji o charakterze sieciowym, w której ludzie mogą wykorzystywać swój potencjał, przyjść coś porobić, bez zbędnych formalności. Chciałem, by organizacja nie traciła czasu na zajmowanie się sobą. Brak nadmiernej biurokracji to nasza siła – sprawia, że od czasu powstania przez Porozumienie przewinęło się kilkuset młodych lekarzy w Polsce i co najmniej kilkunastu w samej Łodzi.
Jak to się dzieje, że rezydenci – chyba najbardziej zajęta grupa lekarzy – znajduje czas na działalność społeczną?
Podobnie jak ja wierzą, że rzeczywistość da się zmienić i nie wyobrażają sobie do końca życia pracować w takich warunkach. Nie chodzi nam tylko o lekarzy, ale przede wszystkim o pacjentów. System, który czyni lekarzy niewolnikami kontraktów, jednocześnie powoduje brak ich więzi z miejscem pracy i pacjentami. Najlepiej widać to na przykładzie szpitali powiatowych, które prawie w ogóle nie zatrudniają już lekarzy na etacie. Lekarze kontraktowi dyżurują w nich trzy, cztery dni w miesiącu. Ja sam bardzo dbam o tzw. work-life balance, równowagę życia prywatnego i zawodowego. Bardzo sobie chwalę obecne miejsce pracy – szpital im. Kopernika w Łodzi, które pozwala mi dyżurować tylko trzy – cztery razy w miesiącu. To umożliwia mi na właściwą regenerację, co jest istotne także z punktu widzenia bezpieczeństwa pacjenta. Nasze dyżury są intensywne – często znieczulamy do 5–6 rano. Nie sposób funkcjonować tak bez przerwy, bo łatwo o błąd.
Ta równowaga chyba sporo kosztuje finansowo? Wielu młodych lekarzy twierdzi, że bez dodatkowych dyżurów nie byłaby w stanie się utrzymać.