Rz: Rodzina Beksińskich znowu jest gorącym tematem rozmów, głównie dzięki licznym nagrodom dla filmu „Ostatnia rodzina” z udziałem Andrzeja Seweryna. Pokazuje on jednak tylko fragment prawdy. Pan drąży ją w sposób niezwykle obiektywny. Zacznijmy od tego, że chyba tylko specjaliści znają najwcześniejszy okres życia Beksińskich, który przypadł na Sanok- w przypadku Tomasza do 19 roku życia. Tu osiadł jego prapradziad, którego fabryka dała po latach początek firmie Autosan. Co w Sanoku wydarzyło się ważnego w formowaniu Tomka osobowości?
Wiesław Weiss: To właściwie najważniejszy okres w jego życiu. Tomek, syn wybitnego malarza, dorastał w domu, w którym panowała artystyczna atmosfera. Od dziecka obcował z dziełami ojca. I już w tym czasie rozbudził w sobie różne pasje i fascynacje- jedne później odrzucił, innym pozostał wierny do końca. Malował, zajmował się fotografią, między innymi tworzył przy pomocy przyjaciół fotokomiksy. Próbował pisać wiersze, opowiadania, dramaty i powieści. Występował w teatrze amatorskim, a do kolejnych przedstawień przygotowywał oprawę muzyczną. Do szkolnego radiowęzła tworzył audycje, które miały już wiele walorów jego późniejszych programów w zawodowym radiu. Jako człowiek pełen różnych pasji skupiał wokół siebie rówieśników. Cieszył się uznaniem otoczenia, był ceniony i lubiany. Ale wtedy też przeżył pierwsze bolesne rozczarowania. Najbardziej znaczący dla przyszłego życia był, nie bójmy się mocnych słów, potworny cios, jaki spotkał rodzinę Beksińskich ze strony lokalnych władz. Otóż okazało się, że decyzją władz dom rodzinny Beksińskich ma być zburzony, a to oznaczało w konsekwencji przeprowadzkę do Warszawy. To zdarzenie było, moim zdaniem, źródłem jego późniejszych cierpień, skłonności do depresji, a w rezultacie myśli i prób samobójczych.
Czy sąsiedztwo Bieszczad, które mają swoją literacką i muzyczną legendę, miało jakikolwiek wpływ na Tomka?
Tomek uczestniczył jako chłopiec w rodzinnych wyprawach w Bieszczady- w towarzystwie przyjaciela ojca, wybitnego fotografa Jerzego Lewczyńskiego. Widział w nich miejsce trochę jak z westernów, które uwielbiał. Nieco romantyczne i tajemnicze, gdzie na każdym kroku czeka człowieka wielka przygoda. Zachowały się zdjęcia, na których kilkuletni Tomek przebrany za kowboja czy Indianina odtwarza- sam lub z Jerzym Lewczyńskim- sceny ze słynnych westernów w bieszczadzkiej scenerii. Po wyjeździe z Sanoka bez wątpienia brakowało mu bliskości miejsca tak magicznego, jakim są Bieszczady, chociaż nigdy nie mówił o tym wprost.
Jak przeżył przeprowadzkę do stolicy? Zdopingowała go czy raczej przytłoczyła betonowym pejzażem w nie najlepszym okresie naszej historii?