Bliskość innych państw zazwyczaj kojarzyła się Polakom z uciążliwościami w rodzaju kontroli wojskowych, restrykcyjnych procedur dotyczących wydawania decyzji budowlanych itp.
Dopiero dobrodziejstwa wynikające ze swobodnego przepływu osób spowodowały, że mieszkańcy tych rejonów mogli w pełni wykorzystać ten kapitał. W Europie Zachodniej nikogo nie dziwi, że można mieszkać w jednym kraju, a pracować w innym i nie oznacza to wielkiego poświęcenia wynikającego z wielkich odległości. Do Szwajcarii tysiące osób dziennie dojeżdżają do pracy choćby z Niemiec. Podobnie wygląda życie na pograniczu Belgii, Holandii i Luksemburga – wszystkie opcje są możliwe. Zazwyczaj pracownicy luksemburskich instytucji finansowych wybierają mieszkanie w innym kraju, nie tylko z racji niższych kosztów utrzymania. Luksemburg nie bez powodu ma opinię jednego z najnudniejszych miast w Europie, wyludniającego się popołudniami po zamknięciu banków.
Polacy po otwarciu granic nie zaczęli od poznawania kultury sąsiadów, a ich zwyczajów zakupowych. Pierwsze relacje pograniczne to polskie bazary, na których towary sprzedawane były wprost z łóżek polowych w błocie, ścisku. Gdy Polacy zorientowali się, że Niemcy wykazują niepokojącą słabość co do gipsowych bądź plastikowych figurek, choćby krasnali, ale również wszelakiej fauny, wówczas jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać zakłady wytwarzające tego rodzaju szkarady. Wiele fortun zbudowało się wyłącznie na specyficznych upodobaniach estetycznych sąsiadów zza zachodniej granicy.
Dzisiaj widzimy kolejną odsłonę transgranicznej współpracy. Regiony wspólnie występują o środki unijne, wyludniające się niemieckie miasta przygraniczne swej jedynej szansy upatrują właśnie w Polakach, którzy może będą chcieli się u nich osiedlić. Ceny są w końcu niższe, a gotowe i puste mieszkania czekają.
Czy ktokolwiek mógł 20 lat temu przypuszczać, że dojdzie do takiej sytuacji, aby Niemcy zachęcali Polaków do osiedlania się u siebie?