Rz: Pana kadencja zaczęła się 30 lat temu, jeszcze w poprzednim ustroju. Jej efektem jest m. in. budową nowej sali zielonogórskiej filharmonii. Jakby pan podsumował ten okres?
Czesław Grabowski: Całkiem niedawno zastanawiałem się, jak wytrzymałem tak długo w jednym miejscu, bo chyba jestem dyrektorem instytucji artystycznej o największym stażu w Polsce. I chyba jest jeszcze parę lat przede mną. Pewnie najważniejsze okazało się to, że zawsze stawałem sobie konkretny cel: a to wspomniana przez pana budowa, a to wykonanie wybranej kompozycji lub powiększenie składu orkiestry. W ten sposób trzy dekady minęły na dążeniu do realizacji kolejnych celów. A kiedy o tym mówię, mam już cel kolejny, czyli rozbudowę filharmonii, którą chciałbym skończyć za parę lat. Może dlatego trzydzieści lat minęło mi jak, może, pięć, góra sześć. A tak naprawdę jest to dobry przykład na to, że można ze sobą długo wytrzymać. Oczywiście, zdarzały się momenty wspanialsze i gorsze, a także problemy dnia codziennego, jakie dotykają również artystów. I jeśli udało nam się przez ten czas żyć w zgodzie, to chyba dobrze o nas świadczy, bo przecież działamy na najwyższych obrotach i mamy swoje ambicje. Warto z nas brać przykład..
Czy kolejna rozbudowa oznacza, że grono melomanów rośnie i nie mieszczą się już w obecnej sali?
Byliśmy jedną z pierwszych filharmonii w Polsce, która wybudowała po 1989 roku nową salę. Otworzyliśmy ją w 2004 roku. Nie jest olbrzymia, posiada czterysta miejsc, ale to liczba wystarczająca na taki ośrodek jak Zielona Góra. Cel przebudowy jest inny. Przez 12 lat zmieniły się standardy takich budynków. Dlatego musimy zmienić oświetlenie, zainstalować klimatyzację. Chcemy też wybudować nowe wejście i foyer. Wszystko musi nadążać za wymaganiami publiczności i muzyków.
Pana mistrzami są wybitni profesorowie, pianista i kompozytor Bolesław Woytowicz i dyrygent oraz kompozytor Jan Hawel…