Detal funkcjonalny
– Tak było z piątą powieścią cyklu, „Pogromem w przyszły wtorek”, który zaczął się rozwijać od notatki prasowej z 1945 roku (dotyczącej antyżydowskich ekscesów tuż po wojnie, podsycanych rzekomo przez „elementy NSZ-owskie”) znalezionej kilka lat wcześniej, podczas pracy nad „Kinem Venus” – wspomina Wroński, dodając, że jest zbieraczem historycznych detali, które mogą przydać się w pracy nad książką. – Niestety, nie jest to tak piękny zbiór, o jakim bym marzył. Jeżeli jednak byłbym bohaterem literackim, to gwarantuję: pół mojego gabinetu zajmowałaby kartoteka jak w starej bibliotece albo w przedwojennej komendzie policji.
Podczas lektury czytelnik trafia na te szczegóły: egzemplarz „Ilustrowanego przewodnika po Lublinie” Marii Antoniny hr Ronikierowej (wydany w 1901 roku, przez co nieprzydatny dla jednego z bohaterów), pierwszą polską maszynę do pisania marki Orzeł, na której komisarz Maciejewski usiłuje pisać, czy wyrażone na kartach ubolewanie nad brakiem awansu Unii Lublin do piłkarskiej I ligi w roku 1930.
– Szukam detali, bo wymaga ich wcześniej założona koncepcja powieści. Skoro wiem, którędy komisarz Maciejewski będzie szedł, to może okazać się istotne, co mijał – mówi Wroński. – Bywa jednak i tak, że właśnie znaleziony detal zmienia koncepcję. Okazuje się na przykład, że mój bohater powinien szukać świadka nie w szkole, chociaż sprawa dotyczy zaginionej uczennicy, ale w kinie – tak było z pewnym, wzorowanym na autentycznej postaci, nauczycielem muzyki w „Kwestji krwi”, bo doczytałem się, że dorabiał jako taper podczas projekcji niemych filmów. Uważam jednak na to, aby detal historyczny był funkcjonalny, służył całości, a nie tylko stał jak kwiatek w wazonie dla ozdoby.
Sztuka i rzeczywistość przeplatają się tu na różne sposoby. – W książce „A na imię jej będzie Aniela” jest scena, w której po zbombardowaniu Lublina we wrześniu 1939 r. z banku wyfruwają palące się banknoty i lecą w siną dal – wspomina autor. – Wymyśliłem ją, mając informacje, że faktycznie na taką firmę spadły bomby. Wiele lat później na moje spotkanie przyszedł czytelnik, któremu ojciec – w 1939 mały chłopiec mieszkający na podlubelskiej wsi – opowiadał właśnie o tym, że z Lublina przyleciały nad pola i łąki palące się pieniądze i dzieci próbowały je łapać.
Masa krytyczna
Czytelnicy dopowiadają, ale potrafią być też dociekliwi. Mogą na przykład dopytywać, czy w 1930 roku posługiwano się już piłkarskim terminem „ekstraklasa”. Wielokrotnie wytykali błędy, chociaż – jak mówi pisarz – bez złośliwości.
– Staram się, oczywiście, żeby było ich jak najmniej, ale wyleczyłem się z ambicji, aby je całkiem wyeliminować. Dziś mam wrażenie, że w pierwszej powieści o Maciejewskim nieco przesadziłem z drobiazgowym opisem. Po reakcjach krytyków i czytelników utwierdzam się jednak w wierze, że takie drobiazgi, takie nośniki autentyzmu tworzą w umyśle odbiorcy swego rodzaju masę krytyczną, która na stronie 50 czy 70 wybucha we wrażenie: „To prawda, tak było!”. By jednak czytelnik dotrwał do tej strony, w książce musi być haczyk – i temu głównie służy intryga kryminalna.