To jest suplement, dodatek, bo na jubileusz myślałem głównie o Stanisławie Wyspiańskim i „Wędrowanie” oparte na „Weselu”, „Wyzwoleniu” i „Akropolis” udało mi się zakończyć rok przed terminem.
Skąd wzięło się marzenie o wieczorze według Wyspiańskiego?
Całe życie o tym myślałem. Nadarzała się okazja, kiedy zaproponowano mi dyrekcję Teatru im. Słowackiego, ale postukałem się w głowę i rzecz odłożyłem na później. Długo nie wyobrażałem sobie, że zrobię Wyspiańskiego w STU, bo wydawało mi się, że się tu nie mieści. Ale kiedy wystawiłem „Hamleta”, a potem „Biesy” i „Króla Leara”, to mnie olśniło. Finis coronat opus – koniec wieńczy dzieło. Pokazaliśmy to, czego wcześniej nikt w „Weselu”, „Wyzwoleniu” i „Akropolis” się nie doczytał, co zauważyli nawet profesorowie od Wyspiańskiego. Jeździliśmy z „Wędrowaniem” po wielu miastach. Przeżywaliśmy cudowne chwile w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim, a wyjątkowe rzeczy działy się w Świnoujściu na Festiwalu im. Marka Grechuty. To był środek sezonu, na promenadzie głównie Niemcy, a my zdecydowaliśmy się na amfiteatr, gdzie są 2 tysiące miejsc. Modliłem się o widzów i skróciłem spektakl do trzech godzin. Chciałem uniknąć przerw, by nie dawać nikomu szansy do wyjścia, a sobie grania wyłącznie dla kilku entuzjastów.
I?
Nie wyszedł nikt! Dostaliśmy owacje na stojąco. Po tym, już z pozycji siły, mogłem znaleźć taki tytuł, który umożliwiał zatrudnienie najstarszych aktorów STU. Na co dzień bowiem nie myśli się, żeby zebrać w jednym przedstawieniu naszych „dziadków leśnych” będących na emeryturach, aby pokazali, że żyją, mają się dobrze i biegają po schodach po dwa stopnie. Mówię o czterech kolegach. To Włodzimierz Jasiński, Franciszek Muła, Wiesław Smełka, Józef Małocha – aktorzy jeszcze z czasów naszych początków, z okresu heroicznego, czyli „Spadania” i „Sennika polskiego” i „Exodusu”. „Rewizor” oparty jest na parafrazie przekładowej Tadeusza Nyczka. Naczelnika, spolszczonego Horodniczego, gra Dariusz Gnatowski, który debiutował w Teatrze STU ponad 30 lat temu i Teatr STU jest jego domem. Masowa widownia zna go jako Boczka ze „Świata według Kiepskich”. Muszę dodać, że od kiedy dysponowaliśmy namiotem, czyli od połowy lat 70., do „Rewizora” przymierzałem się wiele razy. Również dlatego, że u Gogola pada w tekście słowo „cyrk”. Zawsze mi to po głowie chodziło. Ale nie miałem możliwości artystycznych. Jak się nie ma Chlestakowa, nie można wystawić „Rewizora”. Teraz zagra go Krzysztof Piątkowski, wcześniej Piotr Wierchowieński w „Biesach”. Myślimy głównie o widzach. Chcemy bowiem, żeby „Rewizor” zasilał repertuar przez wiele lat. Mamy dobre wzorce. „Wariat i zakonnica” idzie już 30 sezonów, a nie zmieniłem w spektaklu nic.
Ale pana teatr ewoluował: zaczął pan od eksperymentu, kontrkultury, teraz zaś bliżej mu do tego, co określa się teatrem aktorskim.