Gdzie uruchomi on swoją aplikację, tam natychmiast wybuchają protesty taksówkarzy, którzy traktują go jak nieuczciwą konkurencję.

Wyceniany na ponad 60 mld dol. Uber stał się wrogiem nr 1 dla firm przewozowych na całym świecie, również w naszym kraju. Rodzimi taksówkarze wystąpili już do Ministerstwa Infrastruktury z projektem nowelizacji ustawy o transporcie, która miałaby doprowadzić do tego, że działalność Ubera byłaby de facto nielegalna. Jak się okazuje, decydenci nie zamierzają jednak zakazywać tej aplikacji. I dobrze. Bo czy wydawcy prasy drukowanej lobbują, by zakazać działalności informacyjnych portali internetowych, a księgarnie dążą do wprowadzenia przepisów eliminujących z rynku czytniki elektroniczne? Taksówkarze muszą zdać sobie sprawę, że w obliczu galopującego postępu technologicznego, nie uda się trwać na dobrze okopanych dotąd pozycjach.

Tradycyjne branże, o ile nie dostosują się do nowych trendów rynkowych, będą skazane na przegraną. Wyraz temu dał w maju Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów – opublikował oświadczenie, w którym dobitnie pokazał, że do przeciwników Ubera nie należy. Regulator przekonywał, że aplikacja ta ma bowiem pozytywne przełożenie rynkowe – z punktu widzenia klientów zwiększa wachlarz dostępnych usług w zakresie przewozów, z drugiej zaś strony poprawia konkurencyjność, obligując rynkowych rywali do podnoszenia jakości swoich usług i obniżania cen. W efekcie wygrywają więc konsumenci.

Podobne sygnały płyną również z Komisji Europejskiej. Wiele wskazuje na to, że lobbingowi taksówkarzy nie ulegnie także rząd. Resorty rozwoju i infrastruktury zapewniają bowiem, że zakazów dla Ubera nie będzie, a korporacje taksówkowe muszą podjąć walkę z rynkową e-konkurencją. Uber to reprezentant tzw. ekonomii współdzielenia, która znajduje coraz więcej zwolenników. Jednych przekonuje cena, innych wygoda, a kolejnych sama idea – wykorzystanie jednego prywatnego auta do przewozu kilku osób. To rozwiązanie przy masowym zastosowaniu może obniżyć w miastach korki i poziom zanieczyszczenia. Szacuje się, że tylko w samej Warszawie aż 850 tys. samochodów wykorzystywanych jest nieefektywnie. Statystyki pokazują, że średnio przez 23 godziny na dobę nasze pojazdy stoją nieużywane. A jeśli już jedziemy, w samochodzie zajęte są maksymalnie dwa miejsca. Taka liczba pasażerów mogłaby być przewożona przy użyciu 257 tys. aut, czyli zaledwie co czwartego z jeżdżących po stolicy pojazdów.